piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 4

Jeszcze momencik – mruknęłam, kiedy mój budzik zadzwonił po raz trzeci, nachalnie wzywając mnie tym samym do wstania. Kto normalny wymyślił, żeby do szkoły chodzić z samego rana?
Był piątek, kończył się tym samym mój drugi tydzień w nowej szkole. Nie mogłam go zaliczyć ani do wybitnie udanych, ani do wielkich porażek. Poznałam kilkoro fajnych ludzi, z niektórymi z nim mam nadzieję, że będę zadawać się jeszcze przez dłuższy czas, ale poza tym było tu podobnie jak w poprzedniej szkole. Lekcje, nauka, wczesne wstawanie…czyli wszystko to, czego mogłam się spodziewać.
Przetarłam ręką oczy i zwlekłam się z łóżka. To jak bardzo nie chciało mi się tam iść, było nie do opisania. A może by tak pierwsze wagary? Wiktoria, ogarnij się! To dopiero drugi tydzień!
- Cześć mamo – mruknęłam, wchodząc do pokoju, który był jednocześnie naszą kuchnią.
- Cześć. Zjesz naleśniki? – spytała mama, potrząsając patelnią.
Ostatnio widywałam ją głównie podczas przyrządzania posiłków. Albo tak często to robiła, albo ja widywałam ją tak rzadko.
- Jasne. Jest dżem?
- Jest truskawkowy, wyjmij z lodówki.
Podeszłam we wskazane miejsce i chwyciłam dżem. Przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy to z całego serca pragnąc pomagać mojej mamie, siedziałam w kuchni i podawałam jej potrzebne przedmioty. W rzeczywistości, zamiast pomagać, bardziej jej przeszkadzałam, ale nigdy nie dała mi tego do zrozumienia. Bardzo to doceniałam, a dzięki tym chwilom spędzonym z mamą, nauczyłam się chociaż podstaw gotowania.
- Wyspałaś się? – spytała, nakładając na talerz moją porcję.
- Średnio. Do późna gadałam na Skaypie z Agą.
- Powinnaś kłaść się wcześniej spać  – powiedziała i złapała się za czoło.
- Mamo, coś ci jest? – spytałam, widząc że ewidentnie z moją mamą dzieje się coś złego.
- Nie, wszystko w porządku – powiedziała, niepewnie siadając na krześle. – Trochę zakręciło mi się w głowie. Chyba na jesień wraca mi migrena.
- Zdecydowanie za dużo pracujesz – odpowiedziałam, podając jej szklankę wody. -  Powinnaś trochę przystopować.
- Wydaje ci się. Pracuję jak każdy.
I tak wiedziałam, że się przepracowywuje. Sześć dni w tygodniu, od rana do późnego popołudnia pracuje w tej swojej restauracji, potem przychodzi do domu –sprząta, gotuje dla nas, dla pana Marka i pani Poli i jeszcze do tego zarywa noce, czytając książki. Najsilniejszy człowiek by tego nie wytrzymał.
- O której dziś wracasz? – spytała, podchodząc z powrotem do patelni.
Ile razy słyszałam to pytanie! Mama zawsze chciała wiedzieć, kiedy będzie mogła spodziewać się mnie w domu. Broń Boże niczego mi nie zabraniała, ale zawsze wolała mieć mnie pod chociażby pozorną kontrolą.
- Kończę lekcje o 14, ale potem umówiłam się z dziewczynami na zakupy. Mogę iść?
- Wiktoria, wiesz jak u nas jest z finansami…
- Spokojnie, to dziewczyny będą kupować, ja tylko popatrzę – uśmiechnęłam się delikatnie. – Chcę poznać też inne dzielnice Londynu, więc to dobra okazja.
- Jak chcesz. Marek miał dziś przyjść pomóc ci w matmie…
- To niech przyjdzie. Jak wrócę to chętnie pouczę się funkcji trygonometrycznych – powiedziałam wbijając widelec we wcześniej posmarowany dżemem naleśnik.
- No dobrze, tylko nie wracaj za późno. Powiem mu żeby przyszedł o 19, najwyżej zje z nami kolację.
- Dobra, dobra mamuś. Najwyżej się nim trochę zajmiesz – zaśmiałam się.
- Wiktoria, proszę cię. Marek jest po prostu dobrym znajomym.
- Jasne, przecież o nic innego mi nie chodziło. W końcu jestem jeszcze dzieckiem – wyszczerzyłam się i w pośpiechu dokończyłam śniadanie. – I mówię poważnie, powinnaś odpocząć  - rzuciłam jeszcze, biegiem opuszczając kuchnię.
Znów się spóźnię na pierwszą lekcję…

Małgosia po wyjściu córki została w domu kompletnie sama. Pracę zaczynała dopiero za dwie godziny, miała więc trochę czasu żeby porozmyślać. Usiadła na dużej wersalce i oparła głowę na poduszce. Może jej córka miała rację? Może naprawdę powinna odpocząć? Od kilku dni towarzyszył jej ogromny ból głowy, połączony z ogólnym osłabieniem. A może po prostu to jakieś przeziębienie? Pewnie to nic takiego, ale lepiej dmuchać na zimne. Dziś położy się wcześniej spać, może to coś pomoże. Nie może wziąć dnia wolnego w pracy, bo od piątku do niedzieli w restauracji jest najwięcej klientów, a ona nie może przecież zawieść szefa kuchni w takim momencie. Ostatnio dostała jasne sygnały, że jeśli dalej będzie się dobrze sprawować jako pomoc kuchenna, ma ogromną szansę zostać kucharką. Taki awans wiązałby się nie tylko z zaspokojeniem ambicji, ale także z przypływem gotówki, która nie ukrywając, była jej teraz bardzo potrzebna. Co prawda powoli odbijała się od dna, wiedziała jednak że wciąż nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb, zarówno swoich jak i córki. Wiktoria była nastolatką i normalnym było, że chciała pięknie wyglądać, chodzić w markowych ciuchach i kupować sobie płyty ulubionych zespołów. Małgosia musiała i bardzo chciała zapewnić jej wszystko co najlepsze. Kochała ją nad życie. Teraz to właśnie córka była dla niej jedynym oparciem i jedyną osobą do kochania. Jej mąż… cóż, męża tak naprawdę nigdy nie kochała. Wyszła za niego głównie pod presją rodziców i znajomych… Miało im się żyć dostanie, w domu z ogródkiem, z trójką dzieci i psem. Wyszło jak zwykle. Mieszkali w obdrapanym wieżowcu, mieli kundelka, który sikał na wszystkie dywany, a zamiast dostatku i szczęścia, nawiedzała ich bieda i ciągły płacz. Małgosia broń Boże nie obwiniała nikogo za swój los. Najwidoczniej tak musiało być. Tylko dlaczego właśnie ona?
Nikt, kto nie przeżył na własnej skórze, takiego nieszczęścia jakie przeżyła ona, nigdy nie zrozumie jej cierpienia. Nikt nie wie jak to jest żyć w ciągłym strachu, drżąc na samą myśl o jutrzejszym dniu. Nikt nie wie, jak to jest nie mieć czego włożyć do garnka, bo mąż przepija wszystkie pieniądze. Nikt nie wie, jak to jest liczyć siniaki, które jej zrobił podczas kolejnej kłótni po pijaku, jak trudno jest zatuszować rany na policzku, rozciętą wargę… Nikt nie wie jak bardzo jest wstyd iść do dentysty z wybitym przez niego zębem i jak trudno jest ukrywać przed córką bolesną prawdę o jej ojcu.  Nikt nie wie.
Oprócz niego.
Marek był dla Gosi pewnego rodzaju oparciem. Nie przeżył co prawda tego co ona, ale przeżył dramat nieporównywalnie większy. On stracił wszystko w ciągu jednej sekundy – ona traciła zdrowie, radość i sens życia stopniowo, minuta za minutą, dzień za dniem, rok za rokiem. On powoli stawał na nogi – ona w ciągu kilku dni odcięła się od dawnego życia i zaczęła pisać kolejną powieść, która była jej nowym życiem. Oboje musieli być silni. I oboje bardzo potrzebowali siebie nawzajem.
Oboje wierzyli. I oboje walczyli.
Czy kiedykolwiek los złączy ich w jedno? Tego Małgosia nie wiedziała.
W tym momencie wiedziała jedno – jeśli jeszcze trochę porozmyśla, spóźni się do pracy, a to nie byłoby korzystne dla fabuły jej powieści.
Podniosła się z kanapy i ruszyła do łazienki, aby się ubrać.
I znów tępy ból, który rozsadzał jej skronie, połączony z powolnym falowaniem, uniemożliwił jej jakiekolwiek działanie.
Ponownie złapała się za głowę, przytrzymując się krzesła, stojącego na drodze. Bez wątpienia coś było nie tak, ale teraz nie ma czasu nad tym myśleć. To pewnie tylko zmęczenie.

- Choć, zahaczymy jeszcze o Primark – zapiszczała Martyna, ciągnąc mnie w stronę luksusowego sklepu.
Spędziłyśmy już jakieś trzy godziny na zakupach, a wciąż nie miałyśmy rzeczy na którą tak polowałyśmy – sukienki dla Susan, którą miała założyć na sobotnią imprezę. Susan była przyjaciółką Martyny, z pochodzenia Amerykanką, z urodzenia Argentynką, a z zamieszkania Angielką. Zabawne, każde z tych państw zaczyna się na tą samą literę, każde z nich leży na innym kontynencie i w każdym z nich Susan spędziła jakiś kawałek swojego życia.  A ja marudzę, że raz musiałam zmienić miejsce zamieszkania.
- Muszę wracać do domu na korki – jęknęłam, poddając się w końcu dziewczynie.
- Raz na jakiś czas możesz się rozerwać.
- To potrwa tylko chwilę – powiedziała po angielsku Susan, co ja przyznam się szczerze, zrozumiałam z lekkim trudem.
Z uśmiechem ruszyłam za dziewczynami, nie przejmując się że w całym tym zakupowym wirze zapomniałam o mojej obietnicy dość wczesnego powrotu.
Jak nie trudno się domyśleć, nasze zakupy potrwały jeszcze dobre dwie godziny, a i tak nie zakończyły się sukcesem, bo Susan nie kupiła sukienki.
Dziewczyny pokazały mi przy okazji Londyn – Big Bena, London Eye i wszystkie inne zabytki, o których do tej pory uczyłam się tylko w szkole. Jechałam też najprawdziwszym londyńskim autobusem!
- Teraz to już naprawdę muszę spadać – uśmiechnęłam się, widząc że dochodzi już 20. – Mam dwa nieodebrane od mamy, na pewno się martwi.
- Jasne, w takim razie do zobaczenia. I dzięki za miły dzień – powiedziała Martyna i przytuliła mnie na pożegnanie. – Trafisz sama?
Znajdowałyśmy się już w naszej dzielnicy, ale zostało mi jeszcze parę ulic do przejścia. Mimo, że było już prawie ciemno, nie bałam się – chodziłam tędy tysiące razy.
- No coś ty. Nie jestem aż taką ofiarą losu – zaśmiałam się i ruszyłam w kierunku domu.
Po drodze postanowiłam zadzwonić i uspokoić mamę, na pewno bardzo się martwi. Wyjęłam telefon i wykonałam połączenie – bezskutecznie. Spróbowałam jeszcze dwa razy, ale za każdym razem włączała się automatyczna sekretarka. Cóż, pewnie są zajęci z Markiem… Ale to już nie moja sprawa.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Była końcówka września, na dworze robiło się już chłodnawo, więc miałam na sobie czarną ramoneskę, a mimo to poczułam czyjś uścisk.
- Wiktoria, poczekaj – usłyszałam za plecami i jak na zawołanie odwróciłam się o 180 stopni.
To był on. Piotr. Co on tu robił? Śledził mnie? Czego ode mnie chce?
W mojej głowie kłębiło się milion pytań, na które nie potrafiłam sama znaleźć odpowiedzi. Postanowiłam zacząć od początku i z trudem wypowiadając jakiekolwiek słowa, zadałam pierwsze pytanie.
- Co ty tu robisz?
- Mieszkam niedaleko. Myślałem, że wiesz…  Szedłem właśnie do domu, zobaczyłem cię i pomyślałem że dobrze by było wyjaśnić sobie parę spraw.
- Jakich spraw? – spytałam, widząc zakłopotaną minę Piotrka. W niczym nie przypominał tego pewnego siebie chłopaka, którego kojarzyłam ze szkolnych przerw, imprezy u Martyny i tej… ugh… nieszczęsnej podwózki. Dziś sprawiał wrażenie jakby czymś się denerwował, chciał powiedzieć mi coś ważnego. Byłam cholernie ciekawa, więc ostatnią rzeczą jaka przyszłaby mi teraz na myśl, była ucieczka.
- Po pierwsze chciałem cię przeprosić za wszystko. Zachowałem się jak egoista, dupek i jeszcze jak tam to sobie nazwiesz. Nie powinienem był wtrącać się do twoich spraw i robić sobie z ciebie żartów. Przepraszam. – powiedział i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Nie ma sprawy – odburknęłam, nawet delikatnie się uśmiechając.
Może to trochę śmieszne, ale wiecie co? Miałam ochotę go przytulić. Tak po prostu, po przyjacielsku poklepać go po plecach. Jego ton wyrażający skruchę, głębokie spojrzenie i cichy głos, nijak nie pasowały mi do obrazu Piotra, jakiego zdążyłam poznać.
- Po drugie – kontynuował – muszę ci opowiedzieć pewną historię. Ale może pójdziemy gdzieś w jakieś przyjemniejsze miejsce? Środek ulicy nie jest najlepszym miejscem na zwierzenia.
Przez chwilę się zawahałam. Zbyt dobrze pamiętałam strach, jaki towarzyszył mi kiedy po raz pierwszy zgodziłam się na jego propozycję. Ale dziś było inaczej, prawda? Znałam już go trochę, poza tym był przecież rodziną Martyny.
- Dobrze, co to za miejsce? – spytałam trochę niepewnie.
- Niedaleko stąd płynie rzeka. Chodzę tam zawsze, żeby pomyśleć nad swoim życiem. Nie bój się, nie zrobię ci nic złego.
- Nawet o tym nie pomyślałam. Chodźmy – uśmiechnęłam się i ruszyłam za nim.
Szliśmy wolnym tempem, wlokąc się noga na nogą i cały czas rozmawiając. Po około dwudziestu minutach dotarliśmy na miejsce.
Było tu naprawdę pięknie. Niezbyt szeroka rzeka, meandrowała akurat w miejscu, w którym rosło ogromne drzewo. Zaraz obok jego pnia, grunt zaczynał chylić się ku błękitnej tafli wody, w końcu delikatnie się z nią stykając. Pomimo tego, że słońce  już dawno zaszło, było dosyć widno, bo księżyc odbijał się w wodzie, sprawiając wrażenie że przegląda się właśnie w lustrze, sprawdzając czy dobrze wygląda.
Piotr szedł kilka kroków przede mną, ciągnąc mnie za rękę. W końcu usiadł pod wspomnianym drzewem i wciągnął do płuc sporą ilość powietrza.
- Kocham to miejsce. Przypomina mi Polskę – zaczął.
- Jest cudnie. Naprawdę, prawie jak w bajce.
- Romantyczka z ciebie – zaśmiał się.
- Ze mnie? To nie ja przychodzę tu żeby pomyśleć i to nie ja zaciągnęłam cię tu na zwierzenia.
- No dobrze, wygrałaś. Wiesz, czasem nawet taki ktoś jak ja potrzebuje trochę spokoju i odcięcia się od rzeczywistości.
- Myślałam, że trochę inaczej odcinasz się od rzeczywistości – nie mogłam się powstrzymać od wbicia mu szpili.
- Alkohol i dziewczyny to też dobry sposób – wyszczerzył się. – Ale trzeba mieć też azyl, żeby łapać równowagę, bo co za dużo to nie zdrowo.
- Wyjątkowo mówisz całkiem z sensem…
- Swego czasu byłem dosyć inteligentny.
- Nie wątpię. W takim razie o czym chciałeś mi powiedzieć? – spytałam, trochę się niecierpliwiąc. Rozmawiało się naprawdę miło, ale gdzieś z tyłu głowy myślałam o tym, że miałam być w domu już kilka godzin temu. W między czasie wysłałam mamie sms-a że będę trochę później, ale nie otrzymałam wiadomości zwrotnej.
- Pewnie cię to nie zdziwi, ale chciałem powiedzieć ci trochę o Michale. Wydaje mi się, że ostatnio trochę się zbliżyliście.
- To chyba nie twoja sprawa – mruknęłam, próbując wstać.
- Poczekaj – złapał mnie za rękę i przyciągnął z powrotem na ziemię. – Przyjaźniłem się z nim kiedyś. Naprawdę był świetnym gościem, ale popadł w złe towarzystwo. Rozumiesz, alkohol, narkotyki, nocne życie. Też mnie w to wciągnął, ale chociaż z dragami udało mi się skończyć. To nie jest dobry facet dla ciebie. Sypia średnio z kilkoma dziewczynami tygodniowo i nie liczą się dla niego ich uczucia. Jesteś jego kolejną zabawką. Uwierz mi, nie warto się w to pakować!
- A ty taki nie jesteś? – spytałam z ironią. – Nie oceniaj innych, samemu nie będąc idealnym.
- Jestem nieidealny. Jestem cholernie nieidealny. Ale co poradzę, że cię polubiłem i nie chcę, żeby stała ci się krzywda? Jeden z naszych kumpli już się zaćpał. Drugi męczy się z AIDS. Ja wiedziałem kiedy powiedzieć stop, ale Michał tego nie potrafi.
- To może zamiast go oczerniać, powinieneś mu pomóc?
- Zrozum, tu nie chodzi tylko o dragi. Z tego można wyjść, jeśli chcesz i nie jesteś jeszcze w zbyt zaawansowanej fazie uzależnienia. Tu chodzi bardziej o jego charakter. Bardzo się zmienił, niestety na gorsze, a w tym już mu nie pomogę ani ja, ani nikt inny.
W głowie przemknęło mi kilka wspomnień, związanych z Michałem.  Jego dziwne wyjścia do toalety, po których wracał trochę nieswój, mała paczuszka, którą chował do plecaka, kiedy był u mnie w domu… Coś na pewno było na rzeczy, nie wiedziałam tylko co. I te jego humory… Raz był wspaniały, dało się z nim porozmawiać, pośmiać. Innym razem był smutny, wręcz opryskliwy. Odcinał się ode mnie na siłę, czasem nie zamieniliśmy ani słowa, a ja myślałam że się na mnie obraził. Ale czy naprawdę było tak źle?
- Nie chcę ci mówić co masz robić – skwitował Piotr, podnosząc się z ziemi – ale tylko ostrzegam. Chcesz szluga?
Prawdziwy Piotr powraca.
- Nie palę. Odprowadzisz mnie? – spytałam, wstając.
- Jasne, pod sam dom!
- Dzięki – mruknęłam i pogrążyłam się w myślach.
- Wiktoria…
- Słucham?
- Ale nie gniewasz się już na mnie, prawda?
- Nie gniewam się – uśmiechnęłam się i przez chwilę się zawahałam.  – Nigdy się nie gniewałam.
Sama nie wiedziałam co jest prawdą, a co tylko głupią grą. Jedno jest pewne – nie dajmy się zwariować!

Do domu weszłam około 23. Ku mojemu zaskoczeniu, całe mieszkanie było rozświetlone jak nigdy dotąd. Zdjęłam buty, kurtkę i udałam się do swojego pokoju.
Zdziwiłam się trochę, że mama nie przyszła spytać się gdzie byłam tak długo, skoro jeszcze nie spała. A nie spała, bo było zapalone światło, prawda?
Wyszłam ze swojego pokoju i udałam się do pokoju mamy, żeby wszystko jej wyjaśnić.
Nie było nikogo. Zajrzałam do łazienki i też nic.
Brak żywej duszy w całym mieszkaniu, także na dole u pani Poli i pana Marka.
Wróciłam do kuchni, sama nie wiedząc co o tym myśleć.
Na stole zauważyłam kartkę, napisaną najwidoczniej specjalnie dla mnie.
„Mama zasłabła. Dzwoniłem, ale nie odbierałaś. Pojechaliśmy do szpitala, zostań w domu, niedługo wrócimy – Marek”
Usiadłam zdziwiona na kanapie, nie mogąc złapać oddechu.
Te dzisiejsze zawroty głowy powinny dać mi jasny sygnał, że coś było nie tak.
Cholera jasna. Ale co się stało?
Mam nadzieję, że to nie poważnego.
Nie dajmy się tylko zwariować, na pewno wszystko będzie dobrze!

_____________________________
Z lekkim opóźnieniem dodaję czwarty rozdział. Przepraszam za błędy i za opóźnienie, ale mam masę rzeczy na głowie.
Całuję :*
10 komentarzy=nowy rozdział

niedziela, 11 stycznia 2015

Rozdział 3

Następnego dnia w szkole byłam po prostu nieżywa. Specjalnie nastawiłam sobie budzik dwie godziny wcześniej, żeby na pewno się na spóźnić, a i tak z tych nerwów ledwo zdążyłam na pierwszą lekcję w nowej szkole. Godziny dłużyły się niemiłosiernie, pomimo że w ławce usiadła ze mną Martyna, której buzia nie zamyka się ani na chwilę.
Co najgorsze, a może i najlepsze, okazało się, że Michał chodzi ze mną do jednej klasy… sama nie wiem czemu wcześniej go nie skojarzyłam… Chciał usiąść ze mną w ławce, ale ja jakoś… sami rozumiecie. Nie chciałam robić żadnych pochopnych ruchów, które wprowadzałyby złudną nadzieję. Nie miałam nigdy chłopaka, a nie chciałam robić niczego pod wpływem emocji. Czas pokaże czy się polubimy, będziemy chcieli ze sobą spędzać więcej chwil. Wtedy będę mogła powiedzieć czy wreszcie znalazłam sobie kogoś „do kochania”.
Bardzo potrzebowałam miłości. To nie było tak, że chciałam na siłę mieć chłopaka, żeby pokazać się koleżankom czy mieć szacunek wśród innych chłopaków. Po prostu szczególnie teraz, kiedy znajdowałam się na obczyźnie, bez ojca, w innym mieszkaniu, bardzo potrzebowałam kogoś kto będzie przy mnie kiedy będzie źle, pocieszy, przytuli…  Żałowałam, że tata nie był taki. Nie chciałabym spędzić resztę życia z kimś takim jak on. Nie chciałam popełnić tego błędu, który popełniła moja mama. Nie chciałam tak żyć.
- Wiktoria, stało się coś? – spytał Michał, podchodząc do mnie na którejś z przerw.
Tak, jestem cholernie samotna. Ale przecież ci tego nie powiem.
- Nie, po prostu ta pogoda wpływa na mnie tak melancholijnie. W Polsce tak często nie pada – uśmiechnęłam się delikatnie.
- Też czasem tęsknię za krajem, nie martw się – powiedział otulając mnie delikatnie swoim ramieniem.
Żeby to była tylko tęsknota za krajem… Tato, brakuje mi ciebie.
- Dzięki, już mi troszkę lepiej – odparłam, nie chcąc dać po sobie poznać, że wciąż nie jest dobrze.
- Kiedy będziesz miała jakiś problem, wal do mnie jak w dym. Zawsze chętnie pomogę.
- Mhm - Ponownie obdarzyłam go uśmiechem i trochę się odsunęłam.
Czułam się jakoś nieswojo, będąc tak blisko niego. Poza tym z naprzeciwka przyglądał się nam Piotrek. Co za tupet, nawet nie krył się z tym, że nas obserwuje.
- Jak podoba ci się w nowej szkole? – spytał Michał.
- Póki co jest dobrze. Sam widzisz, nie potrafię ukrywać mojego szczęścia.
Szkoła była teraz dla mnie czymś tak mało istotnym, że aż sama nie mogłam w to uwierzyć.
- Zgrywuska z ciebie – zaśmiał się.
- Kiedy jestem smutna, nie potrafię być miła. Przepraszam.
- Nic się nie stało.
Jest mi źle, kurwa.
- Znasz tamtego typka? – spytałam wskazując głową na Piotra.
- Znam. Ale chyba się z nim nie polubię – powiedział, oblizując wargi.
- Przygląda nam się od ładnych paru minut. Wiesz o co może mu chodzić?
- Może zazdrości, że to ja rozmawiam z tak piękną dziewczyną? – uśmiechnął się szelmowsko.
- Przestań, pytam poważnie.
- Mogę się go spytać, czy ma jakiś problem, jeśli chcesz.
- Nie trzeba. Sama to załatwię.
Tylko tego mi teraz brakuje, żeby przeze mnie się pobili… Już wolę sama mu wszystko wygarnąć. Niepewnie przeszłam na drugą stronę korytarza i podeszłam do Piotra, który o dziwo stał sam.
- Zgubiłeś gdzieś swoje laski? – spytałam szorsto.
-Słucham?
- Zawsze widziałam cię z jakąś panną, a dziś jesteś tu sam i przyglądasz mi się od ładnych paru minut. Chciałabym wiedzieć, czy masz jakiś większy powód?
- Żadnego – odparł sucho. – Lubię patrzeć na ludzi.
- Jasne – zaśmiałam się z pogardą. Nie wierzyłam mu. Patrzył się na mnie jakby co najmniej chciał mnie zabić. – Powiedz, czy ja ci coś zrobiłam?
- Tu nie chodzi o ciebie.
- A o kogo?
- O tamtego typka – powiedział wskazując na Michała.
Czyli była to obustronna nienawiść. Ciekawe o co się tak pokłócili? O dziewczynę?
- Co z nim nie tak? – spytałam lustrując wzrokiem mojego kolegę.
- Prawdopodobnie nie wiesz o nim wszystkiego.
- Znam go od wczoraj, więc trudno żebym go znała na wylot. Ale zachowuje się w porządku wobec mnie, w przeciwieństwie do ciebie.
- Nie będę mówił tu, przy ludziach, ale uwierz że to nie jest odpowiedni chłopak dla ciebie.
- A co, może ty byłbyś lepszy? – syknęłam i zrobiłam krok w jego kierunku. – Słuchaj, ciebie też nie znam, ale już wiem że wolałabym się trzymać od ciebie z daleka. Proszę, daj mi spokój – syknęłam, kiedy moja twarz znajdowała się maksymalnie blisko jego.
- W porządku. Zrobisz co zechcesz, ja tylko ostrzegałem – uśmiechnął się i poszedł w kierunku niskiej brunetki.
Przynajmniej miał na tyle taktu, żeby odejść kiedy go o to poprosiłam.
Uznałam, że nie ma najmniejszego sensu wracać do Michała, bo i tak niedługo zaczynają się lekcje. Swoją drogą, ciekawe o co chodziło? Wydawało mi się, że Michał był ułożonym, sympatycznym chłopakiem, więc nie bałam się z nim rozmawiać. Przyznam się, że nawet zaczynałam go lubić. Po przyjacielsku.
Udałam się w kierunku sali lekcyjnej, w której miały się odbyć następne zajęcia. Nie ukrywam, że spamiętanie wszystkich numerów sal, nie było dla mnie zbyt proste. Szukając jednej z klas, zwiedzałam przy okazji pół szkoły, błądząc po korytarzach i nawet najmniejszych zakamarkach.
Modliłam się, żeby jak najszybciej opuścić mury tej szkoły. To nie był mój dzień, nie chciałam nikogo urazić, powiedzieć o parę słów za dużo. Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia, że tak naskoczyłam na Piotra. On przecież tylko się na mnie patrzył… Zresztą, czy to mnie teraz obchodzi?
Przez cały dzień nie mogłam pozbyć się myśli o moim ojcu. Co on teraz robi? Gdzie jest? Nigdy w życiu nie myślałam o nim w kategoriach tęsknoty. Przenigdy nie uważałam, że go kocham… Jedyne co do niego czułam to cholerną zawiść, gniew i żal za wszystko co zrobił naszej rodzinie. A dziś… A dziś poczułam, że naprawdę mi go brakuje. Boże, co musiała przejść mama? Przecież ona musiała bardzo go kochać… I musiała go tak po prostu zostawić… Dla dobra swojego i mojego. Chociaż nie, to on zostawił nas. To musiało boleć jeszcze bardziej. Jakim prawem on był takim samolubem? Jakim prawem nie liczyły się dla niego nasze uczucia?
Wróciłam do domu, będąc w kompletnym amoku. Mama wołała mnie na obiad, a ja jak gdyby nigdy nic, udawałam że jej nie słyszę, leżąc na łóżku wtulona w moją poduszkę. Boże, nawet ona przypominała mi dzieciństwo. Pamiętam, że kupiliśmy tego jaśka, kiedy byliśmy na wakacjach w Krynicy Morskiej. Wtedy jeszcze byliśmy razem… We trójkę. Nie zawsze było dobrze, ale przynajmniej miałam go na wyciągnięcie ręki. Odwróciłam się w stronę ściany i zaczęłam płakać. Najnormalniej w świecie ryczałam z bezsilności i z tęsknoty. Głupia.
- Kochanie, co się stało? – spytała mama, wchodząc do mojego pokoju. Doskonale wiedziałam, że nie ukryję tego, że płakałam.
- Nic… Ja tylko… Ja tylko bardzo tęsknię – wyjęczałam przez łzy, odwracając się w jej kierunku i kładąc głowę na jej kolanach.
Dobrze, że ją miałam. Gdybym straciła także ją, chyba bym się zabiła. Poważnie, moje życie straciłoby sens.
- Wiem skarbie. Ja też tęsknię – wyszeptała i pogłaskała mnie po włosach. Rozumiałyśmy się bez słów. Tylko mama wiedziała co czuję i tylko ona mogła zrozumieć mój ból.- Ale musimy być silne – ciągnęła dalej, nie przestając głaskać mnie po głowie. – Życie toczy się dalej, a życie mamy tylko jedno. Nie wolno go zmarnować. Pamiętaj o tym, kochanie.
 - Skąd ty bierzesz tą siłę? – spytałam podnosząc się z jej kolan i ocierając łzy, spływające po moich policzkach.
- Od ciebie. Gdyby nie ty, moje życie nie miałoby sensu.
To zabawne, ale ja czułam podobnie, tylko w drugą stronę.
- Dziękuję, że jesteś – wyszeptałam.
- To ja dziękuję. A teraz biegnij do łazienki i się umyj, bo strasznie się rozmazałaś. Za kwadrans będziemy miały gościa, więc musisz jakoś wyglądać.
- Jakiego gościa?
- Przychodzi pan Marek i pani Pola. Uznałam, że wypadałoby im jakoś podziękować za tak wielką gościnę.
A więc miałam rację. Moja mama polubiła pana Marka… Zresztą, co ja mówię! To tylko obiad! W dodatku ze mną i jego matką!
- Ale ugotujesz coś dobrego? – spytałam już nieco spokojniej.
- O to się już nie martw – zaśmiała się i wyszła z mojego pokoju.

- A więcej niż jedno zwierzę to? – spytał pan Marek.
- Owca! – krzyknęłam żywiołowo.
- Nie, to lama! – zaśmiała się moja mama, przekrzykując mnie z całych sił.
- A nie, bo stado! Ja wygrałem! – rozstrzygnął i napił się trochę czerwonego wina.
- To nie fair! – powiedziałam i zrobiłam minę zbitego psa, na co wszyscy zareagowali śmiechem.
Obiad minął w naprawdę miłej atmosferze. Śmialiśmy się niemal do łez, opowiadaliśmy sobie kawały i parodiowaliśmy różnych znanych ludzi. W życiu nie zapomnę pani Poli w roli Obamy… To było coś cudownego! Nim spostrzegłam nastał już wieczór, a ja nawet nie rozpakowałam się po powrocie ze szkoły. Owszem, był dopiero początek roku, ale moja klasa była do przodu z materiałem i miałam sporo nadganiania, jeszcze z materiału z pierwszej klasy.
- Ja chyba muszę lecieć do lekcji – jęknęłam i zaczęłam powoli wstawać od stołu.
- Zadają wam coś tak na początku roku szkolnego? – zdziwiła się pani Pola. – Za moich czasów, przez cały wrzesień wieczory spędzało się na dworze i nawet nie myślało się o lekcjach!
- Nie zadają, ale muszę nadrobić materiał – uśmiechnęłam się krzywo. – Matma wzywa.
- A może Marek by ci pomógł? Swego czasu był świetny z matmy! I teraz też ciągle coś liczy w tej swojej pracy. Prawda Mareczku?
Mareczek chyba nie do końca usłyszał o co chodzi, bo pochłonęła go dyskusja na temat kulinariów, jaką prowadził z moją mamą. Widać było, że naprawdę świetnie się dogadują.
- Słucham? Tak, tak, bardzo chętnie ci pomogę – odparł po chwili, delikatnie czerwieniąc się, jakby ze wstydu, że odciął  się od rzeczywistości.
- Nie chciałabym robić kłopotu – zaczęłam.
- Ale to żaden kłopot. Wpadnę do was jutro wieczorem i wytłumaczę ci to, czego nie rozumiesz.
- Naprawdę to nie będzie problem? – spytała moja mama, trzymając w dłoni kieliszek z czerwonym winem.
- Naprawdę. Gdyby był, to bym tego nie proponował – uśmiechnął się i stuknął się kieliszkami z mamą.
- Ale to ja zaproponowałam – jęknęła pani Pola.
- Jak zwykle mamusia ma rację – zaśmiał się. – Ale to nie zmienia faktu, że nie ma najmniejszego problemu – skwitował i wrócił do ożywionej dyskusji o cieście francuskim.
- Chyba dobrze się dogadują – szepnęła do mnie starsza pani, wskazując głową na drugi koniec stołu.
- Też to zauważyłam. Ale to chyba dobrze… Mama wydaje się być szczęśliwa.
- Oboje dużo przeszli, może dlatego tak łatwo znaleźli wspólny język.
- Pani wie?
- Tak. Gosia… to znaczy twoja mama, opowiadała mi waszą historię. Podziwiam ją, że jest taka silna. I ciebie też podziwiam. Wiem jakie to trudne. Wiesz… Mareczek też dużo przeszedł. Pięć lat temu stracił żonę i córkę w wypadku samochodowym. Dostał tu pracę, kupili tą kamienicę, wszystko zaczęło się układać, aż tu nagle takie nieszczęście. Wracały z zakupów. Asia, to znaczy córka Marka, byłaby teraz mniej więcej w twoim wieku. Wiesz, że była nawet trochę podobna do ciebie? Miała tak samo duże i mądre oczy. Przez wiele lat Marek nie mógł sobie poradzić z tą stratą. Płakał po nocach, Przeprowadziłam się do niego, żeby było mu trochę lżej… Jestem wdową, więc nie stanowiło to dla mnie większego problemu, a myślałam że jemu pomoże. Nie pomogło. Teraz jest już trochę lepiej. Odżył, zaczął się śmiać. Sama widzisz. Ale wciąż nie może sobie nikogo znaleźć. Powiedział, że po stracie Marysi, swojej żony, nie będzie w stanie pokochać innej kobiety. Byli ze sobą od liceum. Na dobre i na złe. Szkoda tak wielkiej miłości. Ona była jeszcze taka młoda!  – tu pani Pola zatrzymała się i wytarła ręką łzę, płynącą po jej policzku. – Rozkleiłam się. Pewnie pomyślisz, że jestem starą sentymentalistką? Może i trochę jestem, ale ja po prostu za bardzo przywiązuje się do ludzi. Szczególnie do tych dobrych. Widzę, że ty i twoja mama, także jesteście dobrymi ludźmi, więc nie zdziw się, jeśli z czasem będę cię traktować jak własną wnuczkę. Szczególnie, że swoją już straciłam… - Będzie mi bardzo miło – uśmiechnęłam się i przytuliłam się do staruszki.
- Dobre z ciebie dziecko – powiedziała pani Pola i poklepała mnie po plecach.

- Musicie koniecznie przyjść do nas jeszcze kiedyś – zaśmiałam się, żegnając gości.
To zabawne, oni schodzili zaledwie na dolne piętro, a mi było przykro, jakby co najmniej wyjeżdżali do innego miasta.
- Nie mamy daleko – zaśmiał się pan Marek – Jutro wpadnę, żeby pomęczyć cię matematyką. Od razu mnie znielubisz.
Zaśmiałam się i odgarnęłam moje włosy na plecy. Ciągle wchodziły mi do buzi!
- Do zobaczenia – powiedziała z uśmiechem moja mama i zamknęła za nimi drzwi.
- Mamo… - zaczęłam – Chcę obciąć włosy. I przefarbować. Nie lubię tego mysiego koloru.
- Dobrze Wikuś, jutro zapiszę cię do fryzjera – zaśmiała się mama i udała się w stronę aneksu kuchennego, w celu pozmywania.
- Co byś powiedziała na taką długość? – spytałam, pokazując wysokość zaraz pod uchem.
- Nie będzie ci szkoda obcinać tylu włosów? Pamiętam jak długo je hodowałaś, żeby urosły aż do pasa.
- No dobra, to obetnę za ramię. I przefarbuję na kasztanowo. Co ty na to?
- Przeżyję każdy kolor, oprócz różowego.
- A co z tym Markiem? – spytałam ni z tego ni z owego.
- A co on ma wspólnego z twoimi włosami?
- Z włosami nic, ale chyba się polubiliście.
- Jest sympatyczny – powiedziała moja mama i nieco się zaczerwieniła. – Ale moja panno, podobno miałaś tyle lekcji!
- Ok, o nic więcej nie pytam! – zaśmiałam się i poszłam do swojego pokoju.
Teraz już byłam pewna, że się polubili!

_______________________________________
Zmotywowałam się i napisałam kolejny rozdział! Pisało mi się go całkiem przyjemnie, mam nadzieję że wyszedł całkiem dobry.
Wprowadzam powoli nowy wątek, żebyście się nie nudzili. Obiecuję, że niedługo zacznie się dziać!
W odpowiedzi na Wasze komentarze, postarałam się aby było w nim troszkę mniej przekleństw... od siebie dołożyłam trochę emocji. Chciałabym, żeby to opowiadanie nie było kolejnym "pustym" love story i mam nadzieję, że mi się to uda.
W każdym razie mam do Was jedną ogromną prośbę! Wszyscy, którzy czytają mojego bloga, niech zostawią pod tym postem komentarz, chociażby w postaci buźki. Chcę zobaczyć, czy mam dla kogo pisać! Bo pomysłów ostatnimi czasy wpadło mi sporo! :)
To chyba tyle, więcej nie męczę. I zapraszam Was do brania udziału w ankiecie :)
Całuję :* 

wtorek, 6 stycznia 2015

Rozdział 2

- Mamo, mogę iść na imprezę do Tyśki?
Postanowiłam wykorzystać dobry humor mamy, związany ze zdobyciem nowej pracy. Zostałam dziś zaproszona przez moją nową koleżankę na imprezę z okazji zakończenia wakacji, więc nie wypadało nie skorzystać. Sama byłam zaskoczona, że da się to wszystko zorganizować tak spontanicznie, tym bardziej nie dziwiłabym się ewentualnym wątpliwościom mojej mamy. Ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana, prawda?
- Do kogo? – spytała z uśmiechem, przerywając na chwilę mieszanie sałatki.  
Całkiem serio, pierwszy raz widziałam ją taką szczęśliwą! Wcześniej bywała przygnębiona, sami wiecie czemu. 
- Do nowej koleżanki z klasy. Dzwoniła dziś do mnie, że robi małe przyjęcie z okazji rozpoczęcia roku. No wiesz, tak żeby nacieszyć się ostatnią chwilą wolności, pożegnać wakacje. No a ja przy okazji poznałabym trochę więcej osób… To jak, mogę iść?
- A wstaniecie potem do szkoły? 
- Mamo, dobrze wiesz, że jutro są jeszcze luzy. Poza tym mam dopiero na trzecią lekcję. No prooszę!
- Jasne, możesz iść – uśmiechnęła się i zaczęła tańczyć w rytm muzyki dobiegającej z radia. 
Rany, ktoś podmienił mi mamę! Nie poznawałam tej kobiety! A gdzie wykład, żebym wróciła przed 24, nie piła alkoholu, nie wracała sama po nocy? 
- A daleko mieszka ta Tyśka? – rzuciła jeszcze po chwili.
- Niedaleko. Odprowadzi mnie, nie będę szlajać się po nocy – odpowiedziałam z uśmiechem, nie chcąc aby mama zdecydowała się jednak spytać o coś jeszcze. - To lecę się szykować! 
- Leć, leć. Tylko ubierz się ładnie!
Czy ta kobieta w kuchni to na pewno moja mama?

Wbiegłam z impetem do mojego pokoju i otworzyłam szafę. Rany, w co ja się ubiorę?
Przyłożyłam do siebie czarną, elegancką bluzkę i przejrzałam się w lustrze wiszącym na ścianie. Zdecydowanie za sztywno to wygląda. Brakuje jeszcze tylko dużego wisiora i dwunastocentymetrowych szpil i mogę lecieć na imprezkę rodzinną. 
Wrzuciłam ją z powrotem do szafy i dla kontrastu wyjęłam czarny T-shirt. Nie, to znów zbyt na luzie. Jeszcze do tego pieszczocha na rękę i glany na nogi i mogę lecieć na koncert! 
Tak w zasadzie, to czy ja wszystko musiałam mieć czarne? W tym momencie zaczynałam żałować, że tak bardzo lubię ten kolor. 
Wygrzebałam w końcu białą bokserkę, krótkie jeansowe spodenki  i grafitowy, cienki sweterek. Chyba tak będzie ok. Nie będę wyglądać ani jak wesoła wdówka, ani jak zbuntowana rockmenka.   
Zadowolona z siebie pognałam do łazienki, aby zrobić sobie makijaż. Nigdy nie lubiłam nakładać na siebie tony tapety, ale delikatne kreski, mascara i puder na twarzy były dla mnie codziennością. Pamiętam jak zaczęłam się malować, jakieś dwa lata temu i mama zrobiła mi z tego powodu straszną awanturę. Płakałam całe popołudnie, bo wszystkie koleżanki chodziły na przerwach poprawiać swoją tapetę, a ja stałam z boku jak szara myszka. Od tamtego czasu sporo się zmieniło, a co było w tym wszystkim najcudowniejsze – poprawiłam kontakty z moją mamą. W tym momencie mogłam śmiało powiedzieć, że byłyśmy prawie przyjaciółkami. Nie wiem czy powiedziałabym jej o wszystkich moich sprawach, ale wiedziałam że kiedy się jej wygadam, robi mi się dużo lżej na duszy. Nie wiem czy znacie to uczucie, w każdym razie cholernie pomaga. 
Po kilkunastu minutach byłam już gotowa do wyjścia. Nigdy nie rozumiałam tych dziewczyn, które szykowały się godzinami, żeby potem w trakcie trwania imprezy popsuć sobie fryzurę, rozmazać makijaż i złamać starannie doklejane tipsy. To było według mnie chore. Ja zdecydowanie stawiałam na naturalność. 
Jeszcze jedna czynność i mogę wychodzić. Cukier. Pewnie wydaje się wam, że to bardzo boli, ale to naprawdę nic strasznego. Musiałam wykonywać takie mini badanie glukometrem przed każdym posiłkiem . Wiedziałam, że u Tyśki będzie grill, więc wolałam zrobić to teraz, niż przy obcych ludziach. Dzięki latom wprawy, zajmowało mi to dosłownie minutkę. 
Zadowolona z siebie udałam się do przedpokoju w celu założenia butów. Stały przede mną dwie pary – balerinki oraz szpilki. Myślę, że wiecie jaki był mój wybór. 
- Nie zakładasz szpilek? – w przedpokoju pojawiła się nagle moja mama.
- Nie, mam ich dość. Wolę już, żeby moje nogi wyglądały jak parówki, ale bez zadrapań – wyszczerzyłam się i założyłam baletki. 
- Jak chcesz. O której wrócisz?
- Hm, nie wiem. Nie chciałabym wychodzić tak pierwsza, a nie mam pojęcia ile tu trwają imprezy. Obiecuję, że przed północą będę. 
- No dobrze, dobrze. Będę dzwonić w razie czego. Baw się dobrze, skarbie. Tylko pamiętaj, nie pij, bo ci nie wolno. 
No właśnie. To był kolejny minus mojej choroby. Co prawda wiedziałam, że cukrzycy mogą pić, tylko z głową, zawsze jednak pozostawał jakiś strach. Wiecie, zawsze boimy się nieznanego, analizujemy możliwe konsekwencje. W moim przypadku napicie się zbyt dużej ilości alkoholu, mogłoby skutkować nie tylko upiciem się, ale poważnymi konsekwencjami dla zdrowia. Nigdy w życiu nie miałam w ustach alkoholu, więc nie wiedziałam ile mogę wypić. Wolałam odwlec jeszcze trochę moment, w którym się dowiem. 
- Wiesz, że nie piję – uśmiechnęłam się delikatnie, zakładając na ramię torebkę. 
- Wiem, kochanie. Ufam ci, pamiętaj – powiedziała i pocałowała mnie delikatnie w policzek – Idź już bo się spóźnisz.
- Pa – pożegnałam się i wyszłam z kamienicy, tylnym wejściem, które należało tylko do nas. 

Na dworze panowała piękna pogoda, idealna zarówno na spacer, jak i na grilla. Pogratulowałam sobie w duchu wyboru obuwia, bo dzięki temu nie musiałam przejmować się niczym, oprócz tego, kogo spotkam na imprezie. Po dziesięciu minutach spaceru dotarłam na miejsce. To co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Moim oczom ukazał się bardzo nowoczesny dom, wyglądający jak z pierwszych stron katalogów. Stanęłam przed metalową furtką i poczułam się, jakbym miała zaraz wchodzić na audiencję do jakiegoś prezydenta. To na pewno tu? Wszystko wyglądało tak bajecznie. Niemal cały budynek był oszklony, a na górze wokół całego domu znajdowały się balkony. Pamiętam, jak któregoś dnia, przechodząc tędy, zastanawiałam się kto tu mieszka. Kto by pomyślał, że to moja koleżanka z klasy? 
Nacisnęłam guzik domofonu, który zapewne kosztował więcej niż wynosi miesięczna pensja mojej mamy, i cierpliwie czekałam. 
- O, Wika! Już jesteś – moim oczom ukazała się roztrzepana, niziutka blondynka, która nijak nie pasowała mi do tego miejsca. Otworzyła mi furtkę i zaprosiła na podwórko.  
- Postanowiłam, że przyjdę trochę wcześniej i ci pomogę. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
- Skądże, ale już wszystko gotowe – wyszczerzyła się, pokazując automatycznego grilla, znajdującego się na zewnątrz, oraz oszklony stół, zastawiony naczyniami.  Sądząc po ilości talerzyków, miało tu przyjść co najmniej pół szkoły… 
- Rany. Piękny dom – powiedziałam zachwycona.
- Daj spokój. Nawet nie wiesz, jak się męczę w tym luksusie. 
Zaśmiałam się z grzeczności, ale w duchu strasznie jej zazdrościłam. Nie była to rzecz jasna zawiść, ale zwykła ludzka zazdrość. W końcu ona miała wszystko, a ja miałam niewiele. Miałam prawo poczuć ukłucie w sercu, prawda? 
- Zaprosiłaś całą klasę? – spytałam, wskazując na stół.
- Nie całą, ale wpadnie też kilka osób spoza klasy. Mam nadzieję, że nie będziesz czuć się nieswojo?
- Póki co nawet nie wiem, kto jest kto, więc jest mi wszystko jedno – uśmiechnęłam się, podchodząc do grilla – Może zacząć już coś robić? 
- Poczekaj, tym zajmiemy się później.
- Jak chcesz. To twój piesek? – spytałam, wskazując na biszkoptowego goldena, który biegł w moim kierunku.
- Tak. Kocham zwierzęta i chyba tylko one ratują mnie przed tym, żeby tu nie zwariować – zachichotała, głaszcząc swojego pupila. – Kama, to jest Wiktoria, idź się ładnie przywitaj.
Pogłaskałam z grzeczności psa, który wyglądał jak z opakowania papieru toaletowego. Nie przepadałam za zwierzętami, ale psy dosyć lubiłam. Popatrzyłam na swoje mokre od śliny dłonie i uśmiechnęłam się na wspomnienie mojego psa.  Był taki piękny!
- Dobra, dosyć tych czułości! Chodź, pokażę ci dom. Jeśli oczywiście chcesz. 
- Głupie pytanie – zaśmiałam się i weszłam do środka, zaciągnięta przez Tyśkę. 

Jeśli wcześniej myślałam, że ten dom z zewnątrz wygląda bajecznie, chyba upadłam na głowę. Wnętrze było jeszcze piękniejsze. Serio. Nie wiem, czy było to w ogóle możliwe, ale poczułam się jak bogacz. Oglądaliście czasem jakieś amerykańskie telenowele, w których bohaterowie mieszkali w willach? Właśnie poczułam się, jakbym grała w takim serialu. Dół domu, był jednym wielkim salonem, z plazmą na niemal całą ścianę i ogromnym aneksem kuchennym. Chyba nie muszę mówić, że wyglądał bogato. Dalej znajdowała się siłownia, jacuzzi i sauna. O kurczę. 
- Chodź, zaprowadzę cię na górę. Tutaj nie ma nic ciekawego – zaśmiała się Tyśka i pociągnęła mnie na schody. 
Aż się bałam pomyśleć co zastanę na górze, skoro to tutaj nie było ciekawe. 
Ku mojemu zaskoczeniu, góra domu była całkiem normalna. Okej, była bogata, ale nie było w niej nic niezwykłego. Tyśka wprowadziła mnie jednak do swojego pokoju. Moim oczom ukazała się… pracownia plastyczna. Tak, właśnie. Dla mnie to nie był pokój, a pracownia plastyczna, pośrodku której stało łóżko i klatka z chomikiem. 
- Wygląda tak… inaczej – uśmiechnęłam się delikatnie. 
Nie wiedziałam co mam powiedzieć, a milczeć zdecydowanie nie wypadało. 
- Nie tak bogato, no nie? Ja naprawdę doceniam, to że moi rodzice mają dużo kasy, ale czasem to naprawdę męczy. Wtedy zamykam się w pokoju i po prostu maluję – urwała na chwilę, szukając czegoś w schowku – Ostatnio pracuję nad tym – dokończyła w końcu, pokazując mi obraz, na którym znajdował się jakiś krajobraz. 
Usiadłam na jej łóżku, uważnie przyglądając się temu, co mi pokazywała. Coś mi to przypominało…
- Czy to nie jest przypadkiem Kraków? – powiedziałam w końcu.
- Poznałaś?! Jak?  Tak, to jest Kraków! Mieszkałam tam przez trochę i ostatnio zebrało mnie jakoś na wspomnienia. Nie umiem odtworzyć wszystkiego z pamięci, ale trochę zaimprowizowałam i odtworzyłam widok z mojego okna. Naprawdę był cudowny. W oddali widziałam cały Wawel… Ale zaraz, zaraz, nie mów że ty jesteś z Krakowa?
Uff, obyło się bez gafy. 
- Tak się jakoś złożyło – wyszczerzyłam się.
- Nie żartuj! – pisnęła z podnieceniem – Jakim cudem się nie spotkałyśmy? 
- Wiesz, Kraków to duże miasto…
- No tak… Poza tym wyprowadziłam się jakieś pięć lat temu, byłam jeszcze dzieciuchem i nie wychodziłam sama z domu dalej niż przed blok– zachichotała - Ale nie uważasz, że to mimo wszystko zadziwiające? Jesteśmy z tego samego miasta! To znaczy ja urodziłam się w Warszawie… Ale mieszkałam w twoim mieście! Dlaczego się tu przeprowadziłaś?
Rany, ile ta dziewczyna mówiła! Spokojnie Wika, przeanalizuj wszystko, odpowiedz inteligentnie. 
- Rodzice się rozwiedli i mama przyjechała tu w poszukiwaniu pracy – powiedziałam ogólnikowo, nie chcąc póki co wchodzić w szczegóły. 
- Ah, no tak. Mówiłaś. I jak, mama dostała tę pracę?
- Tak, będzie pracować jako pomoc w restauracji. Kocha gotować. A ty, czemu tu przyjechałaś?
- Dokładnie z tego samego powodu. Mama znalazła tu pracę i nowego męża – Anglika. John jest biznesmenem i teraz jesteśmy jakby bogate – uśmiechnęła się znowu. Tej dziewczynie uśmiech wprost nie schodził z twarzy!
Jestem pewna, że spokojnie mogłybyśmy przegadać jeszcze kilka godzin, ale właśnie nadeszli pierwsi goście, więc byłyśmy zmuszone przełożyć pogawędkę na kiedy indziej. Po rozmowie z gospodynią zrobiłam się jakby spokojniejsza, więc bez drżących nóg, zeszłam z nią na dół. 
Tyśka przedstawiła mnie swoim znajomym i muszę przyznać, że wyglądali oni naprawdę sympatycznie. Ku mojemu zaskoczeniu, na imprezie znajdowało się więcej chłopaków niż dziewczyn… Początkowo trochę mnie to krępowało, ale później się przyzwyczaiłam i muszę przyznać, że z płcią przeciwną również można pogadać. Po pierwszej godzinie imprezy, podeszła do mnie gospodyni.
- Kurczę, nie ma jeszcze jednego gościa. Jak zawsze musi się spóźnić. Piwka? – spytała podając mi puszkę.
- Nie, dzięki. Nie piję – uśmiechnęłam się. – Co to za gość?
- Mój kuzyn. Bardzo fajny chłopak, ale chodzi własnymi ścieżkami i nie liczy czasu – zachichotała – Na pewno się nie napijesz? Jedno piwo to nie alkohol. 
- W sumie to… czemu nie – przygryzłam dolną wargę i niepewnie wzięłam do ręki puszkę. 
Kiedyś musiał być ten pierwszy raz. Poza tym umówmy się – jedno piwo to naprawdę nie grzech. Nawet nie poczuję, że coś piłam. 
- I jak? – spytała, widząc że wzięłam pierwszy łyk. – Smakuje?
- Niedobre jak cholera – zachichotałam. 
- Ale cudownie działa! Zobaczysz, rozluźnisz się. No chyba, że chcesz coś mocniejszego? 
- Zwariowałaś. Nie chcę przeholować za pierwszym razem…
- Mhm, jasne. Rozumiem cię. O, jest nasza zguba! – krzyknęła, widząc bruneta, idącego w naszą stronę. Najwidoczniej musiał mieć swoje klucze do tej „twierdzy”. 
Cholera, czy ja dobrze widzę? Czy to piwo tak na mnie podziałało i mam halucynacje? Nie mówcie mi, że Piotrek jest kuzynem Martyny! Przeczesałam palcami włosy i nerwowo zacisnęłam wargi, czekając na rozwój sytuacji. 
- Wiktoria, poznaj Piotrka. Piotrek to Wiktoria, moja nowa koleżanka z klasy – Martyna przedstawiła nas sobie, kompletnie o niczym nie wiedząc. 
- My się już znamy – mruknął i uśmiechnął się szelmowsko. 
- Tak. Niestety – bąknęłam i wzięłam kolejny łyk piwa. 
- Naprawdę? W takim razie zostawiam was samych, bo wołają mnie, żeby włączyć muzykę – zachichotała i ulotniła się gdzieś w domu. 
Co za perfidna dziewczyna! Dam sobie rękę uciąć, że chciała nas zeswatać. 
- A więc chodzisz z moją kuzynką do klasy – zaczął, przerywając niezręczną ciszę. 
- Tak wyszło. W życiu bym nie pomyślała, że jesteś kuzynem Tyśki. 
- Czemu? Nie mów, że nie jesteśmy podobni? – zaśmiał się i śmiesznie przeczesał palcami włosy. 
Zachichotałam, czując że piwo zaczyna na mnie działać. Zaczynałam się robić trochę bardziej… wyluzowana. 
- No dobra, trochę jesteście. Nie znam was dobrze, ale obydwoje wydajecie się zakręceni. 
- Ja chyba bardziej. Martyna to przy mnie geniusz organizacji!
- Mhm, może masz rację. Jesteście bliską rodziną?
- W miarę daleką, ale często się spotykamy, bo jesteśmy mniej więcej w podobnym wieku. Poza tym moja kuzynka organizuje najlepsze imprezy w mieście!
- Chyba masz rację - zachichotałam – Jest naprawdę fajnie. 
Chłopak uśmiechnął się i zlustrował mnie wzrokiem, śmiesznie przechylając przy tym głowę. Wyglądało to tak, jakby oglądał jakąś rzecz na sprzedaż i poważnie zastanawiał się nad jej kupnem…
Zrobiło mi się trochę głupio, więc stwierdziłam, że niedługo czas się od niego „odczepić”.
- Nie wierzę, że między wami jest tylko rok różnicy – zaczęłam w końcu. 
- I słusznie, bo jest „aż” 3 lata – wyszczerzył się. – Jestem w trzeciej klasie, ale to dlatego, że nie zdało mi się raz… i potem jeszcze raz – zamyślił się. – Ale więcej razów nie będzie! W ogóle to ciekawska z ciebie dziewczyna!
- A z ciebie pewny siebie chłopak – mruknęłam. No pięknie, nie dość że amant, to jeszcze nieuk. Kurczę, zabrzmiałam jak własna matka.  - Pójdę potańczyć – dodałam po chwili, słysząc muzykę dobiegającą z domu i zostawiłam bruneta samego. Nie mieliśmy wspólnych tematów, więc bez sensu było na siłę przedłużać rozmowę. 
Zadowolona z siebie weszłam do salonu, po drodze wyrzucając pustą już puszkę po piwie. Byłam z siebie dumna. Po raz pierwszy w życiu napiłam się alkoholu i po raz pierwszy w życiu inteligentnie spławiłam kolejnego dupka. 
Czułam, że trochę kołuje mi się w głowie, weszłam więc pomiędzy ludzi, żeby nie było widać że się chwieję. Właśnie leciał jakiś utwór Shakiry, poruszałam więc biodrami i rękoma w rytm muzyki, czując się jak na wakacjach. Było już całkiem ciemno, mogłam więc poczuć się zupełnie swobodnie. Kochałam tańczyć! Nagle jakiś chłopak złapał mnie od tyłu w pasie i zaczął pocierać biodrami o mój tyłek.
- Ej, koleś. Ogarnij się – powiedziałam stanowczo, odwracając się do niego. 
Nie byłam aż tak wstawiona, żeby mi to nie przeszkadzało. 
- Dobra, przepraszam. Nie chciałem nic złego – uśmiechnął się i uniósł ręce w geście przeprosin. 
Chyba wypił trochę więcej niż ja. 
- Żeby mi to było ostatni raz – zachichotałam i wróciłam do tańca. 
Bawiłam się naprawdę cudownie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tyle wytańczyłam! Skusiłam się na jeszcze jedno piwo i niemal nie schodziłam z parkietu. Pod koniec imprezy zaczęto puszczać wolniejsze piosenki. Każdy był już trochę zmęczony, poza tym wszystkim parom zaczęło się zbierać na czułości. Jakiś chłopak, podszedł do mnie, widząc że siedzę sama na kanapie i poprosił mnie do tańca. 
- Ja już w zasadzie powinnam iść – odpowiedziałam mu z uśmiechem, patrząc na wyświetlacz telefonu. Było już grubo po dwudziestej trzeciej, a ja obiecałam że będę w domu przed północą. 
- Jeden taniec nie zaszkodzi – uśmiechnął się do mnie i zrobił smutną minę – Proszę. 
- No dobra. Ale tylko jeden i spadam – zachichotałam i podniosłam się z kanapy. 
Już nie kręciło mi się w głowie, całkowicie panowałam więc nad sytuacją i trochę bałam się tego tańca. Nigdy nie lubiłam przytulańców, tym bardziej z obcymi ludźmi. Na dyskotekach szkolnych i weselach, zawsze w takich momentach szłam do toalety, albo za stół, a teraz nie miałam gdzie uciec. 
Chłopak złapał mnie w pasie i położył głowę na moim ramieniu. Trochę śmierdział alkoholem, ale zdecydowanie nie był pijany. 
Odwzajemniłam uścisk i delikatnie zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki. 
- Jak masz na imię? – mruknął mi do ucha. 
- Wiktoria. A ty? 
- Michał. Masz piękne imię – powiedział, a w jego głosie było słychać, że ze mną flirtuje. 
- Dziękuję – uśmiechnęłam się i wróciłam do tańca.
Opierając się o ramię Michała, miałam doskonały widok na inne pary. Widziałam, że Tyśka również tańczy z jakimś chłopakiem, a Piotrek…trudno nazwać to, co on robił. „Tańczył” z jakąś brunetką, trzymając dłonie na jej pośladkach i całując ją w szyję. Ciekawe czy to była jego dziewczyna, czy może traktował tak każdą? W każdym razie, to nie była moja sprawa. Po zakończonej piosence, Michał pocałował mnie w dłoń, dziękując za taniec. To było cholernie miłe. Już dawno żaden chłopak nie zachował się w stosunku do mnie tak bardzo w porządku. Wymieniliśmy się numerami i zaczęłam zbierać się do wyjścia. 
- Tysia, ja już idę – powiedziałam, widząc gospodynię. 
- Żartujesz, impreza się dopiero rozkręca! – odpowiedziała z uśmiechem. 
- Następnym razem zostanę dłużej, obiecuję. Jutro pierwszy dzień w nowej szkole i w ogóle… Obiecałam mamie…
- No dobra, trzymam za słowo. Widziałam, że wpadłaś w oko Michałowi… - uśmiechnęła się znacząco.
- Daj spokój, tylko tańczyliśmy – zaczęłam i czując jak moje policzki robią się czerwone, pocałowałam ją w policzek na pożegnanie i wyszłam z domu. 
Tyśka mi chyba nie uwierzyła… 
Trudno. Ja i tak wiem swoje. 
To tylko kolega. 
Bardzo miły kolega. 
Wiktoria, ogarnij się! Dopiero go poznałaś!
Nocny spacer zdecydowanie nie był miły. Na ulicach nie było już nikogo, a nawet uliczne latarnie świeciły jakby z mniejszą mocą. Cholera, mogłam poprosić tego Michała żeby mnie odprowadził. Chociaż może lepiej nie, bo jeszcze pomyślałby sobie Bóg wie co...
Swoją drogą z tego Piotra to jeszcze większy dupek niż myślałam. Całe szczęście, że ja mu się nie podobam… Gdyby on tak położył ręce na moich pośladkach… Fu. Wolę nie opisywać wam szczegółów, co bym mu zrobiła. Po kilkunastu minutach doszłam do domu. Była za pięć północ, można więc powiedzieć że byłam o czasie. Miałam nadzieję, że mama  mimo wszystko już śpi, bo mogłaby wyczuć, że coś piłam. Chociaż, żeby nie było - absolutnie nie czułam się pijana!
Na paluszkach weszłam tylnym wejściem i udałam się w kierunku mojego pokoju. Mama już chyba spała…
- Jestem – szepnęłam w razie czego i udałam się do pokoju. 
- Śpij dobrze – usłyszałam szept z sypialni mamy. 
Czyli jednak tak jak myślałam – czuwała dopóki nie wrócę. Kochana mama! 
Przebrałam się w piżamę, odświeżyłam się i rzuciłam się na łóżko. Byłam cholernie zmęczona, a jutro musiałam wstać o siódmej…  Na samą myśl o szkole robiło mi się niedobrze. 

„To był miły wieczór. Dziękuję J” 

Dostałam smsa od Michała, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. 

„Ja też dziękuję, było naprawdę fajnie. A teraz dobranoc.”

Odpisałam i nie czekając na odpowiedź, zasnęłam jak niemowlak.  
To był naprawdę zwariowany dzień.

_________________________________________________
Na pocieszenie, że jutro szkoła, przybywam z następnym rozdziałem!
Wiem, że miałam dodać dopiero w weekend, ale mam nadzieję że się nie obrazicie :)

Przepraszam, że wyszedł trochę nudnawy, ale sami rozumiecie - to dopiero początek! Obiecuję, że Wiktoria się rozkręci! I będzie miała jeszcze trochę do czynienia zarówno z Michałem, jak i Piotrem... Ale ćśś! Nic więcej nie powiem!
Komentujcie, bo to dla mnie najlepsza motywacja! Kiedy wiem, że mam dla kogo pisać, robię to z ogroomną przyjemnością!
A teraz idę powoli ogarniać się na jutro...
Buziaki :* 

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział 1

Wysiadłam z taksówki, która podwiozła nas pod sam dom i ruszyłam do bagażnika, aby wyciągnąć walizki. Pogoda w Londynie różniła się od tego, co zostawiłyśmy w Krakowie – tu ciągle padał deszcz! To znaczy nie wiem czy ciągle, w każdym razie Anglia powitała nas bardzo melancholijnie. 
- To na pewno tu? – spytałam mamę, widząc małą kamieniczkę, pod którą nas podwieziono.
- Adres się zgadza. To na pewno tu – uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła w kierunku wejścia. 
Miałyśmy wynajmować górę mieszkania jakiejś pani, także Polki. Stwierdziłyśmy, że dużo łatwiej będzie nam przystosować się do nowych realiów, mieszkając w polskiej dzielnicy. Żadna z nas nie spodziewała się jednak, że za tak małe pieniądze, uda nam się wynająć tak piękny – przynajmniej z zewnątrz – dom. 
Nasunęłam kaptur na głowę, chwyciłam w dłoń rączkę walizki i poszłam w kierunku drzwi. 
- Zapukaj – zasugerowała mama, widząc, że nie bardzo wiem co mam zrobić.
- Ale jak? 
- Kołatką – odpowiedziała mama i pociągnęła za czarne „coś”, które wisiało na drzwiach. 
Mogłam się domyśleć, że tu wiesza się kołatki na drzwiach, ale jak zwykle zapomniałam uruchomić swoje szare komórki.  Zawstydzona oblizałam wargi i skrzyżowałam dłonie na piersi, czekając kto nam otworzy.  A co, jeśli będzie to jakaś zgryźliwa baba? Nie, miałam zdecydowanie zbyt bujną wyobraźnię. 
- Jesteście już – drzwi otworzyła nam, wyglądająca całkiem sympatycznie pani, na oko w wieku około sześćdziesiąt lat. No może pięćdziesiąt pięć. Zdecydowanie nie wyglądała na zgryźliwą  – Wchodźcie. Marek zajmie się waszymi walizkami – dodała z uśmiechem. 
Kto to był Marek? Od razu przez myśl przeszedł mi piękny brunet, który jest wnuczkiem tej pani. Mieszka z babcią, bo stracił rodziców, ale dzięki tym doświadczeniom stał się dojrzalszy i silniejszy. Będziemy mieli płomienny romans, a w wieku dwudziestu lat weźmiemy ślub i zamieszkamy na stałe w tej kamienicy. 
- Pozwolą panie, że zaniosę walizeczki na górę – zza roga wyłonił się „starszy” pan, na oko w wieku mojej mamy. Czyli nici z romansu… Ale przystojny był. 
Uśmiechnęłam się delikatnie, nie dając po sobie poznać rozczarowania i pędem weszłam na górę, po drodze przewracając oczami. 
Przekręciłam w drzwiach klucz, który dostałam od starszej pani i weszłam do naszego „mieszkanka”. 
- Który pokój wybierasz? – spytałam mamę, która szła tuż za mną. 
Miałyśmy do dyspozycji dwa małe pokoje – w tym jeden z aneksem kuchennym oraz łazienkę. Całkiem niezłe warunki jak na mieszkanie pod jednym dachem z obcymi. Poza tym miałyśmy oddzielne wejście, od tyłu domu. 
- A będziesz gotować? – wyszczerzyła się mama.
Skarciłam ją wzrokiem i udałam się do mniejszego pokoju, w którym jedyną atrakcją był maleńki balkonik. Nie miałam zamiaru robić za kucharkę, wolałam gnieździć się w tej klitce. 
Rzuciłam się na łóżko i przytulając się do poduszki, wyjęłam z kieszeni mój telefon. Pewnie jesteście przyzwyczajeni, że każdy ma IPhone’a? Niestety, ja go nie miałam. Jeszcze. 
Weszłam w kontakty i wybrałam numer do Agnieszki, mojej przyjaciółki. Przejechałam palcem po zielonej słuchawce i cierpliwie czekałam, wsłuchując się w niezwykle denerwujące granie na czekanie. 
- Cześć, Wika! – w końcu moja przyjaciółka odebrała.
- No hej – uśmiechnęłam się do słuchawki, słysząc znajomy głos.
- Jak tam, angielko? 
- Spadaj – wyszczerzyłam się – Obiecałam, że zadzwonię, więc dotrzymuję obietnicy.
- Mhm. Opowiadaj, jak tam macie?
- Mamy całkiem spoko mieszkanie. W moim pokoju jest nawet balkon… i ogółem ci państwo, od których wynajmujemy są całkiem mili – powiedziałam na jednym wdechu i przekręciłam się na plecy. 
- A jest ktoś przystojny na horyzoncie? 
- Taak, pan w wieku mojej mamy – zaśmiałam się w głos. 
- To swataj mamę!
- Zgłupiałaś? – odparłam już nieco poważniej. – Pewnie jest zajęty. A poza tym sama wiesz, co przeszła moja mama. 
- No przecież zgrywam się tylko! A jak ze szkołą? To już za tydzień! 
- Podobno mam być zapisana do jakiejś polskiej szkoły, ale nie wiem. Dziś po południu idziemy wszystko załatwić. 
- Mhm. To może tam kogoś poznasz!
- Z pewnością – parsknęłam śmiechem. 
- Wiesz, tęsknię już trochę – odparła Aga, a w jej głosie był wyczuwalny smutek.  
- Ja też. Muszę kończyć, pogadamy wieczorem na Skaypie – zakończyłam i wrzuciłam telefon z powrotem do kieszeni. Rozmowy Anglia – Polska były cholernie drogie, a nie mogłam zadłużać mamę już na starcie. 
Leniwie wstałam z łóżka i udałam się na zwiedzanie całego mieszkania. Gdzie do cholery zginął ten Mareczek z walizkami? 
Wyszłam ze swojego pokoju i udałam się w kierunku drugiego pomieszczenia.  
Delikatnie uchyliłam drzwi i zauważyłam, że moja mama rozmawia właśnie z synem właścicielki. Kurczę, naprawdę wyglądał seksownie z tą swoją bródką. Nawet okulary leżały na nim, można powiedzieć pociągająco. Wcale bym się nie obraziła, gdyby oni… no wiecie. Mama wyglądała na zadowoloną, nie chciałam im przeszkadzać, więc wróciłam znów do swojego pokoju i podeszłam do okna. 
Niepewnie wyszłam na balkon. Wcale nie tak wysoko. Miałam cholerny lęk wysokości, ale na tym balkonie było jakoś przyjaźnie i bezpiecznie. Wychyliłam się delikatnie zza barierkę, żeby móc lepiej obejrzeć ogród. Był bardzo piękny. Cudownie oddzielał dom od drogi, która była nieco ruchliwa. Fajnie mieć taką zieloną odskocznię w środku miasta. 
Nagle usłyszałam pisk opon i niemal nie dostałam zawału. Jakiś wariat jechał szalenie szybko swoim żarówkowo-pomarańczowym samochodem i ledwo zatrzymał się przed psem „przechodzącym” przez drogę. Że też tacy ludzie dostają prawko! A potem dziwić się wypadkom! 
Przewróciłam oczami i wróciłam na łóżko. Zmierzyłam sobie cukier i widząc że jak zwykle wszystko jest ok, zabrałam się za czytanie mojej ulubionej książki.  
***
Kolejne dni mijały dość szybko. Z racji tego, że nie znałam tu nikogo, większość czasu spędzałam w domu na rozmowach z mamą i panią Polą, czytaniu książek i opalaniu się przed domem – tak tak, pogoda czasem na to pozwalała. Kilka razy byłam też na mieście, rozeznałam się w pobliskich sklepach i stwierdziłam, że jest tu prawie jak w Polsce. Prawie. 
Nim spostrzegłam, nadszedł mój wielki dzień – pierwszy w nowej szkole. Wspominałam już, że cholernie się bałam? Bałam się czy dam radę z nauką, jak przyjmą mnie nauczyciele i co najważniejsze – koledzy. Oni znają się już od roku, a ja jak intruz wkroczę teraz na ich teren. Śmieszne, nie?
Od rana cholernie bolał mnie brzuch. Tak już miałam, że cały mój stres kumulował się właśnie w tej części ciała. Nie jedząc śniadania, zrobiłam sobie delikatny makijaż, ubrałam się w białą bluzkę i czarną spódnicę – jedyną jaką miałam, nienawidzę spódnic – i ruszyłam w kierunku szkoły. Budynek, do którego zmierzałam, znajdował się jakieś 3 km od mojej kamienicy. Spokojnie doszłabym tam pieszo, gdyby nie fakt że zachciało mi się szpilek. Zresztą też jedynych jakie miałam i przy okazji strasznie niewygodnych. Już po pierwszych kilku krokach czułam, że to będzie ciężka przeprawa. Poza tym, kto wpadł na pomysł, żeby chodniki wykładać brukiem? Musiałam iść poboczem i w kółko uważać, żeby nie skręcić za bardzo w bok i nie wejść pod jakiś samochód. Uwierzcie, że panowanie nad swoimi nogami, było w tym momencie prawie tak samo trudne, jak po alkoholu. Zacisnęłam zęby i nieco kaczkowatym krokiem ruszyłam dalej. Cholera, nie dam rady. Wrzasnęłam cicho i spróbowałam zrobić kolejny krok. Boże, jak boli! Czemu ta mama nie ma samochodu? I po cholerę kupiłam takie niewygodne szpilki? 
- Laska, podwieźć cię? – usłyszałam nagle za sobą czyjś głos. 
Jakiś chłopak uchylił szybę swojego samochodu i patrzył na mnie rozbawionym wzrokiem. Miałam wrażenie, że już gdzieś widziałam ten samochód. 
- Dzięki, ale dam radę.
- Polemizowałbym – zaśmiał się.
Westchnęłam i przewróciłam oczami. Muszę wyglądać naprawdę zabawnie, skoro na mój widok zatrzymują się obcy ludzie. 
- No wsiadasz? – spytał ponownie, żując gumę. 
Spojrzałam na zegarek – dochodziła 10.15, a o 10.30 muszę być w szkole. Głupio się spóźniać. 
- Ale nie chcesz mi nic zrobić?
- Zastanowię się – uśmiechnął się szelmowsko.
Przygryzłam dolną wargę i niewiele myśląc wsiadłam do jego auta. Zapinając pasy, poczułam jego dłoń na moim kolanie.
- To jak kochanie, od czego zaczynamy? – spytał, oblizując wargi. 
Zrobiło mi się cholernie gorąco, a moje serce momentalnie przyśpieszyło. Co jeśli on naprawdę mi coś zrobi?
- Przecież żartowałem – zaśmiał się, zabierając dłoń z mojej nogi i przenosząc ją na kierownicę – Piotrek jestem, a ty?
- Wika. To znaczy Wiktoria – uśmiechnęłam się delikatnie, wciąż nie do końca mu ufając.
- Nie bój się mnie, serio nic ci nie zrobię. 
Nie wiedziałam co mam myśleć, ale wiedziałam, że lepszym rozwiązaniem byłoby pójście na pieszo. Choć trzeba przyznać, że ten cały Piotrek miał ładny uśmiech. 
- Mhm. Może ja się jednak przejdę? – zaczęłam niepewnie.
- Za późno – wyszczerzył się i ruszył z piskiem opon. Już wiem, gdzie widziałam ten samochód. 
- Zawsze zgarniasz laski z ulicy?
Cholera. Jak to zabrzmiało. 
- Tylko jeśli mają wystarczająco krótkie sukienki i wysokie szpilki – zaśmiał się i zlustrował mnie wzrokiem, na co ja się zaczerwieniłam. Wbiłam wzrok w swoje uda i starałam się trochę uspokoić. Nic mi nie zrobi. Podwiezie mnie tylko do szkoły. 
- Tak w zasadzie, to gdzie mam jechać? – spytał, przerywając ciszę.
- Do pobliskiej szkoły. Pojęcia nie mam co to za ulica.
- Też tam jadę, więc myślę że jakoś trafię.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Za cholerę nie wyglądał na licealistę. Miał dość męskie rysy twarzy, delikatny zarost i bujną, ciemną czuprynę. Dałabym mu co najmniej 20 lat. 
- Co się tak przyglądasz? – spytał z uśmiechem.
- Nie wyglądasz na licealistę.
- Bywa – uśmiechnął się szelmowsko i skręcił w boczną uliczkę – Jesteśmy – powiedział po chwili, parkując przy samym budynku szkoły.
Wysiadłam, grzecznie podziękowałam za podwózkę i kaczkowatym krokiem ruszyłam w kierunku wejścia. Ku mojemu zdziwieniu Piotrek nie szedł za mną. Ciekawe, czyżby nie szedł do szkoły? A może mnie po prostu oszukał? Zresztą czy to ważne. Oby na rozpoczęciu były krzesełka!

Cała ceremonia trwała jakieś pół godzinki. Musieliśmy wysłuchać przemówień pani dyrektor, przewodniczącego szkoły i życzeń typu „dobrych wyników w nauce” . Po wszystkim udaliśmy się do klas i mieliśmy spotkanie z wychowawcą. Moja wychowawczyni wyglądała całkiem sympatycznie, zresztą podobnie jak cała klasa. Podobało mi się, że wszystko odbywa się tu po polsku, dba się o polskie tradycje i generalnie jest tu jak w domu. Koledzy i koleżanki chyba mnie zaakceptowali, chociaż patrzyli się na mnie nieco dziwnym wzrokiem. Byłam w końcu nową sensacją. 
Kilkoro z nich podeszło do mnie, przedstawiło się, wymieniliśmy się numerami. 
Jedna z dziewczyn pochwaliła moje szpilki – szkoda, że nie zaproponowałam jej zamiany butów!
- Cześć, jestem Martyna – kiedy zbierałam się do wyjścia podeszła do mnie niska blondynka – Ale praktycznie wszyscy mówią na mnie Tyśka. 
- Hej, Wika – uśmiechnęłam się i podałam jej rękę. 
- Jak podoba ci się nowa szkoła?
- Jest ok, chociaż trochę się tu gubię – zaśmiałam się.
- Pomożemy ci. Naprawdę. W razie czego dzwoń – uśmiechnęła się i dała mi swoją wizytówkę, na której po angielsku było napisane: Martyna Nowak. Malarstwo współczesne. 
Spojrzałam na nią zdezorientowana, kompletnie nie wiedząc o co chodzi. 
- Maluję czasem – uśmiechnęła się, wyjaśniając mi wszystko – A matka się uparła, żeby zrobić mi reklamę. Materialistka – zaśmiała się i śmiesznie przewróciła oczami. 
Już polubiłam tę Tyśkę. Taka zwariowana artystka!
- Już nie mogę się doczekać, aż zobaczę twoje prace! 
- Serio? To wpadaj, kiedy będziesz miała ochotę, a najlepiej dziś. Zamówimy pizzę, obejrzymy film…  ja pokażę ci swoje „dzieła”. Co ty na to? 
- Chętnie, ale mama ma dziś rozmowę kwalifikacyjną i gdyby coś poszło nie tak….
- Musisz być w pogotowiu żeby podawać chusteczki? Znam to – zaśmiała się szczerze. 
- Właśnie. Zadzwonię na pewno, gdybym miała wpadać.
- Ok. Liczę na ciebie, będziesz pierwszym recenzentem mojego nowego obrazu!
Pogadałyśmy jeszcze chwilę, obiecałam jej że jeszcze w tym tygodniu do niej wpadnę i wyszłam ze szkoły.
Ptaki radośnie ćwierkały, a ja żałośnie wyłam z bólu. Byłam głodna i bolały mnie stopy.
Pierwszą czynnością jaką zrobiłam, było zdjęcie szpilek. Serio, wolałam już iść na boso. 
Nagle ni stąd ni zowąd, gdy ściągałam lewego buta, napatoczył się Piotrek.
- Co ty tu robisz? – spytałam, mocując się z obuwiem.
- Mówiłem ci już, kopciuszku. Chodzę do tej szkoły  – zaśmiał się i wyjął fajkę.
- Nie było cię na rozpoczęciu, prawda?
- Byłem, tylko trochę się spóźniłem. Byłem na szlugu. 
- Możesz tak palić przed samym wejściem? – spytałam, widząc że brunet niewiele sobie robi z tego, że wokół niego chodzą nauczyciele. 
- Mi wszystko wolno – parsknął i zaciągnął się jeszcze mocniej. – Podwieźć cię?
- Dzięki, na boso dojdę. 
- Ale zmarzną ci stopki.
- Poradzę sobie – zaśmiałam się i ruszyłam w kierunku bramy wyjściowej. Wolałam drugi raz nie narażać się na taki stres. 
- Jak chcesz, proponowałem – zaśmiał się w głos.
Co za pewny siebie dupek!
- Czekaj – powiedziałam jeszcze wracając się w jego stronę – Do której klasy chodzisz?
- Trzeciej. 
- Twoje szczęście – mruknęłam i definitywnie ruszyłam w drogę powrotną.
___________________________________________________________

Jestem nienormalna, dodaję rozdział po Sylwestrze. No nic, mam nadzieję, że już trochę oprzytomnieliście i przeczytacie oraz oczywiście skomentujecie! Na samym wstępie muszę Wam powiedzieć, że jestem leniem i bez motywacji w postaci komentarzy nie będę dalej pisać. To zajmie Wam tylko momencik! Liczę na Was :)
Buziaki! :*

P.S. Niech w tym roku spełnią się wszystkie Wasze marzenia! Zobaczycie, to musi być dobry rok! 

niedziela, 28 grudnia 2014

Prolog

- Kurwa, nie będziesz mi mówić co mam robić! 
- A ty nie będziesz na mnie krzyczał! 
- Tak? Wredna suko, a gdybym cię zaczął bić, co byś zrobiła?
- No proszę, uderz mnie. Śmiało!
To był pierwszy obraz, jaki stawał mi przed oczami, kiedy myślałam - „dzieciństwo”. Stałam za drzwiami z oczami pełnymi łez. Tak było niemal codziennie. Rodzice kłócili się o byle co, w domu panowała nerwowa atmosfera, a ja zawsze miałam wrażenie, że to wszystko moja wina. Czy to faktycznie było przeze mnie? Nie wiem.  Wiem jedno - wychowałam się na tym. Wychowałam się w krzyku, gniewie, żalu. Wychowałam się w nerwówce.
- W życiu nie ugotowałaś obiadu, buntujesz Wiktorię przeciw mnie i jeszcze masz czelność mieć jakieś pretensje? Z kim ci byłoby lepiej? Kto dałby ci tyle ile daję ci ja?
- Pieniądze to nie wszystko. 
- To czego ty jeszcze chcesz, suko? 
Miłości – mówiłam sobie po cichu. Wiedziałam, czego pragnie moja mama. Wiedziałam jak bardzo cierpi! 
- Nie będziemy dalej dyskutować. Choroba Wiktorii to też twoja wina!
- Moja wina? Czy ty siebie w ogóle słyszysz?
- To ty wpędziłaś ją w to gówno!
Tak, miałam cukrzycę. Niby niezbyt groźna, ale cholernie uciążliwa choroba. W kółko musiałam pilnować poziomu mojego cukru, brać tę pieprzoną insulinę, uważać na to co jem. Czemu na nią zachorowałam? Tego nie wie nikt. Wyszło w badaniach, kiedy miałam 7 lat. Tak po prostu. Ale na pewno mama nie była winna mojej chorobie!
- Nie spędzę tu ani minuty dłużej. Do widzenia – krzyknął tata i wyszedł trzaskając drzwiami. 
Pewnie znów poszedł do jakiegoś baru się napić. Potem wróci i będzie przepraszał… 
- Ale Darek… - powiedziała mama i wyszła z pokoju, przez drzwi za którymi stałam. 
Odkryła mnie. Jak zwykle. Wiedziała, że zawsze słucham ich kłótni. 
- Chodź tu dziecko – szepnęła i jak zwykle cichutko płacząc wtuliła mnie w swoje piersi. 


- Wiktoria,  do jasnej cholery, pakuj szybciej te walizki! – krzyknęła mama patrząc na mnie oczami pełnymi łez. 
- Musimy wyjeżdżać? – spytałam smutno.
- Nie denerwuj mnie. Wiesz jaka jest sytuacja – ucięła i wrzuciła do walizki kolejny ciuch.
Jak już wiecie, mam na imię Wiktoria i mam 16, no dobra prawie 17 lat. Ojciec odszedł od nas jakieś pół roku temu, tym razem już chyba na dobre. Mieszkałam razem z mamą w Krakowie, w małej kawalerce, bo ojciec zabrał nam dom. Nie widziałam go od czasu ich rozstania. To znaczy ojca. Domu zresztą też. Było nam cholernie ciężko. Ledwo wiązałyśmy koniec z końcem, brakowało na czynsz, mama pracowała jako sekretarka za nędzne pieniądze, a ja dostawałam jakieś śmiesznie małe alimenty od „kochanego tatusia”.  Ale wiecie co? Nie żałowałam, że odszedł. Przynajmniej był spokój, mama zaczęła się uśmiechać, a ja zrobiłam się trochę spokojniejsza. Jedynym minusem tej całej sytuacji było to, że musiałyśmy się wyprowadzić… Nie, nie do Warszawy czy do Torunia. Nie do Gdańska czy Zakopanego… Do Londynu. Rozumiecie to? Musiałam opuścić moją ukochaną Polskę! Musiałam opuścić moich przyjaciół!  Z jednej strony byłam bardzo ciekawa jak tam jest, ale z drugiej strony cholernie się bałam. Bałam się nowego języka, bałam się czy odnajdę się w nowej szkole, bałam się czy mama znajdzie pracę i czy będziemy miały za co żyć…
- Wikuś, zrozum dziecko. Musimy – szepnęła mama i przytuliła mnie dokładnie tak, jak robiła to zawsze po kłótniach z ojcem. Wiedziała, że się boję. 
- Damy radę – powiedziałam i poklepałam ją po plecach.
Sama nie byłam tego pewna, ale zdawałam sobie sprawę, że jestem jedyną ostoją mojej mamy.
Jestem jej kochaną Wikusią, która pomimo wszystkich przeciwności losu musi być silna. 
Jeszcze raz spojrzałam na nasze mieszkanie, upewniłam się że wszystko wzięłam i niechętnie wyszłam za drzwi. Zeszłam schodami w dół i wyszłam z blokowiska. Był sierpniowy poranek, słońce świeciło mi twarz, a ptaki śpiewały jak oszalałe. Idealna pogoda na zmianę życia, no nie?
- Gotowa? – spytała mama, zamykając drzwi od klatki schodowej. 
- Gotowa – powiedziałam i wzięłam głęboki oddech, patrząc ostatni raz na otoczenie bloku. 
Wsiadłyśmy do taksówki, udałyśmy się w kierunku lotniska i po długim oczekiwaniu i odprawie wsiadłyśmy w samolot. 
Byłam silna. Wiedziałam to. Chociaż życie mnie nie oszczędziło.  

___________________________________________________________
Totalnie spontanicznie napisałam taki oto prolog. Jak Wam się podoba? Pisać dalej? :)