niedziela, 28 grudnia 2014

Prolog

- Kurwa, nie będziesz mi mówić co mam robić! 
- A ty nie będziesz na mnie krzyczał! 
- Tak? Wredna suko, a gdybym cię zaczął bić, co byś zrobiła?
- No proszę, uderz mnie. Śmiało!
To był pierwszy obraz, jaki stawał mi przed oczami, kiedy myślałam - „dzieciństwo”. Stałam za drzwiami z oczami pełnymi łez. Tak było niemal codziennie. Rodzice kłócili się o byle co, w domu panowała nerwowa atmosfera, a ja zawsze miałam wrażenie, że to wszystko moja wina. Czy to faktycznie było przeze mnie? Nie wiem.  Wiem jedno - wychowałam się na tym. Wychowałam się w krzyku, gniewie, żalu. Wychowałam się w nerwówce.
- W życiu nie ugotowałaś obiadu, buntujesz Wiktorię przeciw mnie i jeszcze masz czelność mieć jakieś pretensje? Z kim ci byłoby lepiej? Kto dałby ci tyle ile daję ci ja?
- Pieniądze to nie wszystko. 
- To czego ty jeszcze chcesz, suko? 
Miłości – mówiłam sobie po cichu. Wiedziałam, czego pragnie moja mama. Wiedziałam jak bardzo cierpi! 
- Nie będziemy dalej dyskutować. Choroba Wiktorii to też twoja wina!
- Moja wina? Czy ty siebie w ogóle słyszysz?
- To ty wpędziłaś ją w to gówno!
Tak, miałam cukrzycę. Niby niezbyt groźna, ale cholernie uciążliwa choroba. W kółko musiałam pilnować poziomu mojego cukru, brać tę pieprzoną insulinę, uważać na to co jem. Czemu na nią zachorowałam? Tego nie wie nikt. Wyszło w badaniach, kiedy miałam 7 lat. Tak po prostu. Ale na pewno mama nie była winna mojej chorobie!
- Nie spędzę tu ani minuty dłużej. Do widzenia – krzyknął tata i wyszedł trzaskając drzwiami. 
Pewnie znów poszedł do jakiegoś baru się napić. Potem wróci i będzie przepraszał… 
- Ale Darek… - powiedziała mama i wyszła z pokoju, przez drzwi za którymi stałam. 
Odkryła mnie. Jak zwykle. Wiedziała, że zawsze słucham ich kłótni. 
- Chodź tu dziecko – szepnęła i jak zwykle cichutko płacząc wtuliła mnie w swoje piersi. 


- Wiktoria,  do jasnej cholery, pakuj szybciej te walizki! – krzyknęła mama patrząc na mnie oczami pełnymi łez. 
- Musimy wyjeżdżać? – spytałam smutno.
- Nie denerwuj mnie. Wiesz jaka jest sytuacja – ucięła i wrzuciła do walizki kolejny ciuch.
Jak już wiecie, mam na imię Wiktoria i mam 16, no dobra prawie 17 lat. Ojciec odszedł od nas jakieś pół roku temu, tym razem już chyba na dobre. Mieszkałam razem z mamą w Krakowie, w małej kawalerce, bo ojciec zabrał nam dom. Nie widziałam go od czasu ich rozstania. To znaczy ojca. Domu zresztą też. Było nam cholernie ciężko. Ledwo wiązałyśmy koniec z końcem, brakowało na czynsz, mama pracowała jako sekretarka za nędzne pieniądze, a ja dostawałam jakieś śmiesznie małe alimenty od „kochanego tatusia”.  Ale wiecie co? Nie żałowałam, że odszedł. Przynajmniej był spokój, mama zaczęła się uśmiechać, a ja zrobiłam się trochę spokojniejsza. Jedynym minusem tej całej sytuacji było to, że musiałyśmy się wyprowadzić… Nie, nie do Warszawy czy do Torunia. Nie do Gdańska czy Zakopanego… Do Londynu. Rozumiecie to? Musiałam opuścić moją ukochaną Polskę! Musiałam opuścić moich przyjaciół!  Z jednej strony byłam bardzo ciekawa jak tam jest, ale z drugiej strony cholernie się bałam. Bałam się nowego języka, bałam się czy odnajdę się w nowej szkole, bałam się czy mama znajdzie pracę i czy będziemy miały za co żyć…
- Wikuś, zrozum dziecko. Musimy – szepnęła mama i przytuliła mnie dokładnie tak, jak robiła to zawsze po kłótniach z ojcem. Wiedziała, że się boję. 
- Damy radę – powiedziałam i poklepałam ją po plecach.
Sama nie byłam tego pewna, ale zdawałam sobie sprawę, że jestem jedyną ostoją mojej mamy.
Jestem jej kochaną Wikusią, która pomimo wszystkich przeciwności losu musi być silna. 
Jeszcze raz spojrzałam na nasze mieszkanie, upewniłam się że wszystko wzięłam i niechętnie wyszłam za drzwi. Zeszłam schodami w dół i wyszłam z blokowiska. Był sierpniowy poranek, słońce świeciło mi twarz, a ptaki śpiewały jak oszalałe. Idealna pogoda na zmianę życia, no nie?
- Gotowa? – spytała mama, zamykając drzwi od klatki schodowej. 
- Gotowa – powiedziałam i wzięłam głęboki oddech, patrząc ostatni raz na otoczenie bloku. 
Wsiadłyśmy do taksówki, udałyśmy się w kierunku lotniska i po długim oczekiwaniu i odprawie wsiadłyśmy w samolot. 
Byłam silna. Wiedziałam to. Chociaż życie mnie nie oszczędziło.  

___________________________________________________________
Totalnie spontanicznie napisałam taki oto prolog. Jak Wam się podoba? Pisać dalej? :)