Jeszcze momencik – mruknęłam, kiedy mój budzik zadzwonił po
raz trzeci, nachalnie wzywając mnie tym samym do wstania. Kto normalny
wymyślił, żeby do szkoły chodzić z samego rana?
Był piątek, kończył się tym samym mój drugi tydzień w nowej szkole. Nie mogłam go zaliczyć ani do wybitnie udanych, ani do wielkich porażek. Poznałam kilkoro fajnych ludzi, z niektórymi z nim mam nadzieję, że będę zadawać się jeszcze przez dłuższy czas, ale poza tym było tu podobnie jak w poprzedniej szkole. Lekcje, nauka, wczesne wstawanie…czyli wszystko to, czego mogłam się spodziewać.
Przetarłam ręką oczy i zwlekłam się z łóżka. To jak bardzo nie chciało mi się tam iść, było nie do opisania. A może by tak pierwsze wagary? Wiktoria, ogarnij się! To dopiero drugi tydzień!
- Cześć mamo – mruknęłam, wchodząc do pokoju, który był jednocześnie naszą kuchnią.
- Cześć. Zjesz naleśniki? – spytała mama, potrząsając patelnią.
Ostatnio widywałam ją głównie podczas przyrządzania posiłków. Albo tak często to robiła, albo ja widywałam ją tak rzadko.
- Jasne. Jest dżem?
- Jest truskawkowy, wyjmij z lodówki.
Podeszłam we wskazane miejsce i chwyciłam dżem. Przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy to z całego serca pragnąc pomagać mojej mamie, siedziałam w kuchni i podawałam jej potrzebne przedmioty. W rzeczywistości, zamiast pomagać, bardziej jej przeszkadzałam, ale nigdy nie dała mi tego do zrozumienia. Bardzo to doceniałam, a dzięki tym chwilom spędzonym z mamą, nauczyłam się chociaż podstaw gotowania.
- Wyspałaś się? – spytała, nakładając na talerz moją porcję.
- Średnio. Do późna gadałam na Skaypie z Agą.
- Powinnaś kłaść się wcześniej spać – powiedziała i złapała się za czoło.
- Mamo, coś ci jest? – spytałam, widząc że ewidentnie z moją mamą dzieje się coś złego.
- Nie, wszystko w porządku – powiedziała, niepewnie siadając na krześle. – Trochę zakręciło mi się w głowie. Chyba na jesień wraca mi migrena.
- Zdecydowanie za dużo pracujesz – odpowiedziałam, podając jej szklankę wody. - Powinnaś trochę przystopować.
- Wydaje ci się. Pracuję jak każdy.
I tak wiedziałam, że się przepracowywuje. Sześć dni w tygodniu, od rana do późnego popołudnia pracuje w tej swojej restauracji, potem przychodzi do domu –sprząta, gotuje dla nas, dla pana Marka i pani Poli i jeszcze do tego zarywa noce, czytając książki. Najsilniejszy człowiek by tego nie wytrzymał.
- O której dziś wracasz? – spytała, podchodząc z powrotem do patelni.
Ile razy słyszałam to pytanie! Mama zawsze chciała wiedzieć, kiedy będzie mogła spodziewać się mnie w domu. Broń Boże niczego mi nie zabraniała, ale zawsze wolała mieć mnie pod chociażby pozorną kontrolą.
- Kończę lekcje o 14, ale potem umówiłam się z dziewczynami na zakupy. Mogę iść?
- Wiktoria, wiesz jak u nas jest z finansami…
- Spokojnie, to dziewczyny będą kupować, ja tylko popatrzę – uśmiechnęłam się delikatnie. – Chcę poznać też inne dzielnice Londynu, więc to dobra okazja.
- Jak chcesz. Marek miał dziś przyjść pomóc ci w matmie…
- To niech przyjdzie. Jak wrócę to chętnie pouczę się funkcji trygonometrycznych – powiedziałam wbijając widelec we wcześniej posmarowany dżemem naleśnik.
- No dobrze, tylko nie wracaj za późno. Powiem mu żeby przyszedł o 19, najwyżej zje z nami kolację.
- Dobra, dobra mamuś. Najwyżej się nim trochę zajmiesz – zaśmiałam się.
- Wiktoria, proszę cię. Marek jest po prostu dobrym znajomym.
- Jasne, przecież o nic innego mi nie chodziło. W końcu jestem jeszcze dzieckiem – wyszczerzyłam się i w pośpiechu dokończyłam śniadanie. – I mówię poważnie, powinnaś odpocząć - rzuciłam jeszcze, biegiem opuszczając kuchnię.
Znów się spóźnię na pierwszą lekcję…
Małgosia po wyjściu córki została w domu kompletnie sama. Pracę zaczynała dopiero za dwie godziny, miała więc trochę czasu żeby porozmyślać. Usiadła na dużej wersalce i oparła głowę na poduszce. Może jej córka miała rację? Może naprawdę powinna odpocząć? Od kilku dni towarzyszył jej ogromny ból głowy, połączony z ogólnym osłabieniem. A może po prostu to jakieś przeziębienie? Pewnie to nic takiego, ale lepiej dmuchać na zimne. Dziś położy się wcześniej spać, może to coś pomoże. Nie może wziąć dnia wolnego w pracy, bo od piątku do niedzieli w restauracji jest najwięcej klientów, a ona nie może przecież zawieść szefa kuchni w takim momencie. Ostatnio dostała jasne sygnały, że jeśli dalej będzie się dobrze sprawować jako pomoc kuchenna, ma ogromną szansę zostać kucharką. Taki awans wiązałby się nie tylko z zaspokojeniem ambicji, ale także z przypływem gotówki, która nie ukrywając, była jej teraz bardzo potrzebna. Co prawda powoli odbijała się od dna, wiedziała jednak że wciąż nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb, zarówno swoich jak i córki. Wiktoria była nastolatką i normalnym było, że chciała pięknie wyglądać, chodzić w markowych ciuchach i kupować sobie płyty ulubionych zespołów. Małgosia musiała i bardzo chciała zapewnić jej wszystko co najlepsze. Kochała ją nad życie. Teraz to właśnie córka była dla niej jedynym oparciem i jedyną osobą do kochania. Jej mąż… cóż, męża tak naprawdę nigdy nie kochała. Wyszła za niego głównie pod presją rodziców i znajomych… Miało im się żyć dostanie, w domu z ogródkiem, z trójką dzieci i psem. Wyszło jak zwykle. Mieszkali w obdrapanym wieżowcu, mieli kundelka, który sikał na wszystkie dywany, a zamiast dostatku i szczęścia, nawiedzała ich bieda i ciągły płacz. Małgosia broń Boże nie obwiniała nikogo za swój los. Najwidoczniej tak musiało być. Tylko dlaczego właśnie ona?
Nikt, kto nie przeżył na własnej skórze, takiego nieszczęścia jakie przeżyła ona, nigdy nie zrozumie jej cierpienia. Nikt nie wie jak to jest żyć w ciągłym strachu, drżąc na samą myśl o jutrzejszym dniu. Nikt nie wie, jak to jest nie mieć czego włożyć do garnka, bo mąż przepija wszystkie pieniądze. Nikt nie wie, jak to jest liczyć siniaki, które jej zrobił podczas kolejnej kłótni po pijaku, jak trudno jest zatuszować rany na policzku, rozciętą wargę… Nikt nie wie jak bardzo jest wstyd iść do dentysty z wybitym przez niego zębem i jak trudno jest ukrywać przed córką bolesną prawdę o jej ojcu. Nikt nie wie.
Oprócz niego.
Marek był dla Gosi pewnego rodzaju oparciem. Nie przeżył co prawda tego co ona, ale przeżył dramat nieporównywalnie większy. On stracił wszystko w ciągu jednej sekundy – ona traciła zdrowie, radość i sens życia stopniowo, minuta za minutą, dzień za dniem, rok za rokiem. On powoli stawał na nogi – ona w ciągu kilku dni odcięła się od dawnego życia i zaczęła pisać kolejną powieść, która była jej nowym życiem. Oboje musieli być silni. I oboje bardzo potrzebowali siebie nawzajem.
Oboje wierzyli. I oboje walczyli.
Czy kiedykolwiek los złączy ich w jedno? Tego Małgosia nie wiedziała.
W tym momencie wiedziała jedno – jeśli jeszcze trochę porozmyśla, spóźni się do pracy, a to nie byłoby korzystne dla fabuły jej powieści.
Podniosła się z kanapy i ruszyła do łazienki, aby się ubrać.
I znów tępy ból, który rozsadzał jej skronie, połączony z powolnym falowaniem, uniemożliwił jej jakiekolwiek działanie.
Ponownie złapała się za głowę, przytrzymując się krzesła, stojącego na drodze. Bez wątpienia coś było nie tak, ale teraz nie ma czasu nad tym myśleć. To pewnie tylko zmęczenie.
- Choć, zahaczymy jeszcze o Primark – zapiszczała Martyna, ciągnąc mnie w stronę luksusowego sklepu.
Spędziłyśmy już jakieś trzy godziny na zakupach, a wciąż nie miałyśmy rzeczy na którą tak polowałyśmy – sukienki dla Susan, którą miała założyć na sobotnią imprezę. Susan była przyjaciółką Martyny, z pochodzenia Amerykanką, z urodzenia Argentynką, a z zamieszkania Angielką. Zabawne, każde z tych państw zaczyna się na tą samą literę, każde z nich leży na innym kontynencie i w każdym z nich Susan spędziła jakiś kawałek swojego życia. A ja marudzę, że raz musiałam zmienić miejsce zamieszkania.
- Muszę wracać do domu na korki – jęknęłam, poddając się w końcu dziewczynie.
- Raz na jakiś czas możesz się rozerwać.
- To potrwa tylko chwilę – powiedziała po angielsku Susan, co ja przyznam się szczerze, zrozumiałam z lekkim trudem.
Z uśmiechem ruszyłam za dziewczynami, nie przejmując się że w całym tym zakupowym wirze zapomniałam o mojej obietnicy dość wczesnego powrotu.
Jak nie trudno się domyśleć, nasze zakupy potrwały jeszcze dobre dwie godziny, a i tak nie zakończyły się sukcesem, bo Susan nie kupiła sukienki.
Dziewczyny pokazały mi przy okazji Londyn – Big Bena, London Eye i wszystkie inne zabytki, o których do tej pory uczyłam się tylko w szkole. Jechałam też najprawdziwszym londyńskim autobusem!
- Teraz to już naprawdę muszę spadać – uśmiechnęłam się, widząc że dochodzi już 20. – Mam dwa nieodebrane od mamy, na pewno się martwi.
- Jasne, w takim razie do zobaczenia. I dzięki za miły dzień – powiedziała Martyna i przytuliła mnie na pożegnanie. – Trafisz sama?
Znajdowałyśmy się już w naszej dzielnicy, ale zostało mi jeszcze parę ulic do przejścia. Mimo, że było już prawie ciemno, nie bałam się – chodziłam tędy tysiące razy.
- No coś ty. Nie jestem aż taką ofiarą losu – zaśmiałam się i ruszyłam w kierunku domu.
Po drodze postanowiłam zadzwonić i uspokoić mamę, na pewno bardzo się martwi. Wyjęłam telefon i wykonałam połączenie – bezskutecznie. Spróbowałam jeszcze dwa razy, ale za każdym razem włączała się automatyczna sekretarka. Cóż, pewnie są zajęci z Markiem… Ale to już nie moja sprawa.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Była końcówka września, na dworze robiło się już chłodnawo, więc miałam na sobie czarną ramoneskę, a mimo to poczułam czyjś uścisk.
- Wiktoria, poczekaj – usłyszałam za plecami i jak na zawołanie odwróciłam się o 180 stopni.
To był on. Piotr. Co on tu robił? Śledził mnie? Czego ode mnie chce?
W mojej głowie kłębiło się milion pytań, na które nie potrafiłam sama znaleźć odpowiedzi. Postanowiłam zacząć od początku i z trudem wypowiadając jakiekolwiek słowa, zadałam pierwsze pytanie.
- Co ty tu robisz?
- Mieszkam niedaleko. Myślałem, że wiesz… Szedłem właśnie do domu, zobaczyłem cię i pomyślałem że dobrze by było wyjaśnić sobie parę spraw.
- Jakich spraw? – spytałam, widząc zakłopotaną minę Piotrka. W niczym nie przypominał tego pewnego siebie chłopaka, którego kojarzyłam ze szkolnych przerw, imprezy u Martyny i tej… ugh… nieszczęsnej podwózki. Dziś sprawiał wrażenie jakby czymś się denerwował, chciał powiedzieć mi coś ważnego. Byłam cholernie ciekawa, więc ostatnią rzeczą jaka przyszłaby mi teraz na myśl, była ucieczka.
- Po pierwsze chciałem cię przeprosić za wszystko. Zachowałem się jak egoista, dupek i jeszcze jak tam to sobie nazwiesz. Nie powinienem był wtrącać się do twoich spraw i robić sobie z ciebie żartów. Przepraszam. – powiedział i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Nie ma sprawy – odburknęłam, nawet delikatnie się uśmiechając.
Może to trochę śmieszne, ale wiecie co? Miałam ochotę go przytulić. Tak po prostu, po przyjacielsku poklepać go po plecach. Jego ton wyrażający skruchę, głębokie spojrzenie i cichy głos, nijak nie pasowały mi do obrazu Piotra, jakiego zdążyłam poznać.
- Po drugie – kontynuował – muszę ci opowiedzieć pewną historię. Ale może pójdziemy gdzieś w jakieś przyjemniejsze miejsce? Środek ulicy nie jest najlepszym miejscem na zwierzenia.
Przez chwilę się zawahałam. Zbyt dobrze pamiętałam strach, jaki towarzyszył mi kiedy po raz pierwszy zgodziłam się na jego propozycję. Ale dziś było inaczej, prawda? Znałam już go trochę, poza tym był przecież rodziną Martyny.
- Dobrze, co to za miejsce? – spytałam trochę niepewnie.
- Niedaleko stąd płynie rzeka. Chodzę tam zawsze, żeby pomyśleć nad swoim życiem. Nie bój się, nie zrobię ci nic złego.
- Nawet o tym nie pomyślałam. Chodźmy – uśmiechnęłam się i ruszyłam za nim.
Szliśmy wolnym tempem, wlokąc się noga na nogą i cały czas rozmawiając. Po około dwudziestu minutach dotarliśmy na miejsce.
Było tu naprawdę pięknie. Niezbyt szeroka rzeka, meandrowała akurat w miejscu, w którym rosło ogromne drzewo. Zaraz obok jego pnia, grunt zaczynał chylić się ku błękitnej tafli wody, w końcu delikatnie się z nią stykając. Pomimo tego, że słońce już dawno zaszło, było dosyć widno, bo księżyc odbijał się w wodzie, sprawiając wrażenie że przegląda się właśnie w lustrze, sprawdzając czy dobrze wygląda.
Piotr szedł kilka kroków przede mną, ciągnąc mnie za rękę. W końcu usiadł pod wspomnianym drzewem i wciągnął do płuc sporą ilość powietrza.
- Kocham to miejsce. Przypomina mi Polskę – zaczął.
- Jest cudnie. Naprawdę, prawie jak w bajce.
- Romantyczka z ciebie – zaśmiał się.
- Ze mnie? To nie ja przychodzę tu żeby pomyśleć i to nie ja zaciągnęłam cię tu na zwierzenia.
- No dobrze, wygrałaś. Wiesz, czasem nawet taki ktoś jak ja potrzebuje trochę spokoju i odcięcia się od rzeczywistości.
- Myślałam, że trochę inaczej odcinasz się od rzeczywistości – nie mogłam się powstrzymać od wbicia mu szpili.
- Alkohol i dziewczyny to też dobry sposób – wyszczerzył się. – Ale trzeba mieć też azyl, żeby łapać równowagę, bo co za dużo to nie zdrowo.
- Wyjątkowo mówisz całkiem z sensem…
- Swego czasu byłem dosyć inteligentny.
- Nie wątpię. W takim razie o czym chciałeś mi powiedzieć? – spytałam, trochę się niecierpliwiąc. Rozmawiało się naprawdę miło, ale gdzieś z tyłu głowy myślałam o tym, że miałam być w domu już kilka godzin temu. W między czasie wysłałam mamie sms-a że będę trochę później, ale nie otrzymałam wiadomości zwrotnej.
- Pewnie cię to nie zdziwi, ale chciałem powiedzieć ci trochę o Michale. Wydaje mi się, że ostatnio trochę się zbliżyliście.
- To chyba nie twoja sprawa – mruknęłam, próbując wstać.
- Poczekaj – złapał mnie za rękę i przyciągnął z powrotem na ziemię. – Przyjaźniłem się z nim kiedyś. Naprawdę był świetnym gościem, ale popadł w złe towarzystwo. Rozumiesz, alkohol, narkotyki, nocne życie. Też mnie w to wciągnął, ale chociaż z dragami udało mi się skończyć. To nie jest dobry facet dla ciebie. Sypia średnio z kilkoma dziewczynami tygodniowo i nie liczą się dla niego ich uczucia. Jesteś jego kolejną zabawką. Uwierz mi, nie warto się w to pakować!
- A ty taki nie jesteś? – spytałam z ironią. – Nie oceniaj innych, samemu nie będąc idealnym.
- Jestem nieidealny. Jestem cholernie nieidealny. Ale co poradzę, że cię polubiłem i nie chcę, żeby stała ci się krzywda? Jeden z naszych kumpli już się zaćpał. Drugi męczy się z AIDS. Ja wiedziałem kiedy powiedzieć stop, ale Michał tego nie potrafi.
- To może zamiast go oczerniać, powinieneś mu pomóc?
- Zrozum, tu nie chodzi tylko o dragi. Z tego można wyjść, jeśli chcesz i nie jesteś jeszcze w zbyt zaawansowanej fazie uzależnienia. Tu chodzi bardziej o jego charakter. Bardzo się zmienił, niestety na gorsze, a w tym już mu nie pomogę ani ja, ani nikt inny.
W głowie przemknęło mi kilka wspomnień, związanych z Michałem. Jego dziwne wyjścia do toalety, po których wracał trochę nieswój, mała paczuszka, którą chował do plecaka, kiedy był u mnie w domu… Coś na pewno było na rzeczy, nie wiedziałam tylko co. I te jego humory… Raz był wspaniały, dało się z nim porozmawiać, pośmiać. Innym razem był smutny, wręcz opryskliwy. Odcinał się ode mnie na siłę, czasem nie zamieniliśmy ani słowa, a ja myślałam że się na mnie obraził. Ale czy naprawdę było tak źle?
- Nie chcę ci mówić co masz robić – skwitował Piotr, podnosząc się z ziemi – ale tylko ostrzegam. Chcesz szluga?
Prawdziwy Piotr powraca.
- Nie palę. Odprowadzisz mnie? – spytałam, wstając.
- Jasne, pod sam dom!
- Dzięki – mruknęłam i pogrążyłam się w myślach.
- Wiktoria…
- Słucham?
- Ale nie gniewasz się już na mnie, prawda?
- Nie gniewam się – uśmiechnęłam się i przez chwilę się zawahałam. – Nigdy się nie gniewałam.
Sama nie wiedziałam co jest prawdą, a co tylko głupią grą. Jedno jest pewne – nie dajmy się zwariować!
Do domu weszłam około 23. Ku mojemu zaskoczeniu, całe mieszkanie było rozświetlone jak nigdy dotąd. Zdjęłam buty, kurtkę i udałam się do swojego pokoju.
Zdziwiłam się trochę, że mama nie przyszła spytać się gdzie byłam tak długo, skoro jeszcze nie spała. A nie spała, bo było zapalone światło, prawda?
Wyszłam ze swojego pokoju i udałam się do pokoju mamy, żeby wszystko jej wyjaśnić.
Nie było nikogo. Zajrzałam do łazienki i też nic.
Brak żywej duszy w całym mieszkaniu, także na dole u pani Poli i pana Marka.
Wróciłam do kuchni, sama nie wiedząc co o tym myśleć.
Na stole zauważyłam kartkę, napisaną najwidoczniej specjalnie dla mnie.
„Mama zasłabła. Dzwoniłem, ale nie odbierałaś. Pojechaliśmy do szpitala, zostań w domu, niedługo wrócimy – Marek”
Usiadłam zdziwiona na kanapie, nie mogąc złapać oddechu.
Te dzisiejsze zawroty głowy powinny dać mi jasny sygnał, że coś było nie tak.
Cholera jasna. Ale co się stało?
Mam nadzieję, że to nie poważnego.
Nie dajmy się tylko zwariować, na pewno wszystko będzie dobrze!
_____________________________
Z lekkim opóźnieniem dodaję czwarty rozdział. Przepraszam za błędy i za opóźnienie, ale mam masę rzeczy na głowie.
Całuję :*
10 komentarzy=nowy rozdział
Był piątek, kończył się tym samym mój drugi tydzień w nowej szkole. Nie mogłam go zaliczyć ani do wybitnie udanych, ani do wielkich porażek. Poznałam kilkoro fajnych ludzi, z niektórymi z nim mam nadzieję, że będę zadawać się jeszcze przez dłuższy czas, ale poza tym było tu podobnie jak w poprzedniej szkole. Lekcje, nauka, wczesne wstawanie…czyli wszystko to, czego mogłam się spodziewać.
Przetarłam ręką oczy i zwlekłam się z łóżka. To jak bardzo nie chciało mi się tam iść, było nie do opisania. A może by tak pierwsze wagary? Wiktoria, ogarnij się! To dopiero drugi tydzień!
- Cześć mamo – mruknęłam, wchodząc do pokoju, który był jednocześnie naszą kuchnią.
- Cześć. Zjesz naleśniki? – spytała mama, potrząsając patelnią.
Ostatnio widywałam ją głównie podczas przyrządzania posiłków. Albo tak często to robiła, albo ja widywałam ją tak rzadko.
- Jasne. Jest dżem?
- Jest truskawkowy, wyjmij z lodówki.
Podeszłam we wskazane miejsce i chwyciłam dżem. Przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy to z całego serca pragnąc pomagać mojej mamie, siedziałam w kuchni i podawałam jej potrzebne przedmioty. W rzeczywistości, zamiast pomagać, bardziej jej przeszkadzałam, ale nigdy nie dała mi tego do zrozumienia. Bardzo to doceniałam, a dzięki tym chwilom spędzonym z mamą, nauczyłam się chociaż podstaw gotowania.
- Wyspałaś się? – spytała, nakładając na talerz moją porcję.
- Średnio. Do późna gadałam na Skaypie z Agą.
- Powinnaś kłaść się wcześniej spać – powiedziała i złapała się za czoło.
- Mamo, coś ci jest? – spytałam, widząc że ewidentnie z moją mamą dzieje się coś złego.
- Nie, wszystko w porządku – powiedziała, niepewnie siadając na krześle. – Trochę zakręciło mi się w głowie. Chyba na jesień wraca mi migrena.
- Zdecydowanie za dużo pracujesz – odpowiedziałam, podając jej szklankę wody. - Powinnaś trochę przystopować.
- Wydaje ci się. Pracuję jak każdy.
I tak wiedziałam, że się przepracowywuje. Sześć dni w tygodniu, od rana do późnego popołudnia pracuje w tej swojej restauracji, potem przychodzi do domu –sprząta, gotuje dla nas, dla pana Marka i pani Poli i jeszcze do tego zarywa noce, czytając książki. Najsilniejszy człowiek by tego nie wytrzymał.
- O której dziś wracasz? – spytała, podchodząc z powrotem do patelni.
Ile razy słyszałam to pytanie! Mama zawsze chciała wiedzieć, kiedy będzie mogła spodziewać się mnie w domu. Broń Boże niczego mi nie zabraniała, ale zawsze wolała mieć mnie pod chociażby pozorną kontrolą.
- Kończę lekcje o 14, ale potem umówiłam się z dziewczynami na zakupy. Mogę iść?
- Wiktoria, wiesz jak u nas jest z finansami…
- Spokojnie, to dziewczyny będą kupować, ja tylko popatrzę – uśmiechnęłam się delikatnie. – Chcę poznać też inne dzielnice Londynu, więc to dobra okazja.
- Jak chcesz. Marek miał dziś przyjść pomóc ci w matmie…
- To niech przyjdzie. Jak wrócę to chętnie pouczę się funkcji trygonometrycznych – powiedziałam wbijając widelec we wcześniej posmarowany dżemem naleśnik.
- No dobrze, tylko nie wracaj za późno. Powiem mu żeby przyszedł o 19, najwyżej zje z nami kolację.
- Dobra, dobra mamuś. Najwyżej się nim trochę zajmiesz – zaśmiałam się.
- Wiktoria, proszę cię. Marek jest po prostu dobrym znajomym.
- Jasne, przecież o nic innego mi nie chodziło. W końcu jestem jeszcze dzieckiem – wyszczerzyłam się i w pośpiechu dokończyłam śniadanie. – I mówię poważnie, powinnaś odpocząć - rzuciłam jeszcze, biegiem opuszczając kuchnię.
Znów się spóźnię na pierwszą lekcję…
Małgosia po wyjściu córki została w domu kompletnie sama. Pracę zaczynała dopiero za dwie godziny, miała więc trochę czasu żeby porozmyślać. Usiadła na dużej wersalce i oparła głowę na poduszce. Może jej córka miała rację? Może naprawdę powinna odpocząć? Od kilku dni towarzyszył jej ogromny ból głowy, połączony z ogólnym osłabieniem. A może po prostu to jakieś przeziębienie? Pewnie to nic takiego, ale lepiej dmuchać na zimne. Dziś położy się wcześniej spać, może to coś pomoże. Nie może wziąć dnia wolnego w pracy, bo od piątku do niedzieli w restauracji jest najwięcej klientów, a ona nie może przecież zawieść szefa kuchni w takim momencie. Ostatnio dostała jasne sygnały, że jeśli dalej będzie się dobrze sprawować jako pomoc kuchenna, ma ogromną szansę zostać kucharką. Taki awans wiązałby się nie tylko z zaspokojeniem ambicji, ale także z przypływem gotówki, która nie ukrywając, była jej teraz bardzo potrzebna. Co prawda powoli odbijała się od dna, wiedziała jednak że wciąż nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb, zarówno swoich jak i córki. Wiktoria była nastolatką i normalnym było, że chciała pięknie wyglądać, chodzić w markowych ciuchach i kupować sobie płyty ulubionych zespołów. Małgosia musiała i bardzo chciała zapewnić jej wszystko co najlepsze. Kochała ją nad życie. Teraz to właśnie córka była dla niej jedynym oparciem i jedyną osobą do kochania. Jej mąż… cóż, męża tak naprawdę nigdy nie kochała. Wyszła za niego głównie pod presją rodziców i znajomych… Miało im się żyć dostanie, w domu z ogródkiem, z trójką dzieci i psem. Wyszło jak zwykle. Mieszkali w obdrapanym wieżowcu, mieli kundelka, który sikał na wszystkie dywany, a zamiast dostatku i szczęścia, nawiedzała ich bieda i ciągły płacz. Małgosia broń Boże nie obwiniała nikogo za swój los. Najwidoczniej tak musiało być. Tylko dlaczego właśnie ona?
Nikt, kto nie przeżył na własnej skórze, takiego nieszczęścia jakie przeżyła ona, nigdy nie zrozumie jej cierpienia. Nikt nie wie jak to jest żyć w ciągłym strachu, drżąc na samą myśl o jutrzejszym dniu. Nikt nie wie, jak to jest nie mieć czego włożyć do garnka, bo mąż przepija wszystkie pieniądze. Nikt nie wie, jak to jest liczyć siniaki, które jej zrobił podczas kolejnej kłótni po pijaku, jak trudno jest zatuszować rany na policzku, rozciętą wargę… Nikt nie wie jak bardzo jest wstyd iść do dentysty z wybitym przez niego zębem i jak trudno jest ukrywać przed córką bolesną prawdę o jej ojcu. Nikt nie wie.
Oprócz niego.
Marek był dla Gosi pewnego rodzaju oparciem. Nie przeżył co prawda tego co ona, ale przeżył dramat nieporównywalnie większy. On stracił wszystko w ciągu jednej sekundy – ona traciła zdrowie, radość i sens życia stopniowo, minuta za minutą, dzień za dniem, rok za rokiem. On powoli stawał na nogi – ona w ciągu kilku dni odcięła się od dawnego życia i zaczęła pisać kolejną powieść, która była jej nowym życiem. Oboje musieli być silni. I oboje bardzo potrzebowali siebie nawzajem.
Oboje wierzyli. I oboje walczyli.
Czy kiedykolwiek los złączy ich w jedno? Tego Małgosia nie wiedziała.
W tym momencie wiedziała jedno – jeśli jeszcze trochę porozmyśla, spóźni się do pracy, a to nie byłoby korzystne dla fabuły jej powieści.
Podniosła się z kanapy i ruszyła do łazienki, aby się ubrać.
I znów tępy ból, który rozsadzał jej skronie, połączony z powolnym falowaniem, uniemożliwił jej jakiekolwiek działanie.
Ponownie złapała się za głowę, przytrzymując się krzesła, stojącego na drodze. Bez wątpienia coś było nie tak, ale teraz nie ma czasu nad tym myśleć. To pewnie tylko zmęczenie.
- Choć, zahaczymy jeszcze o Primark – zapiszczała Martyna, ciągnąc mnie w stronę luksusowego sklepu.
Spędziłyśmy już jakieś trzy godziny na zakupach, a wciąż nie miałyśmy rzeczy na którą tak polowałyśmy – sukienki dla Susan, którą miała założyć na sobotnią imprezę. Susan była przyjaciółką Martyny, z pochodzenia Amerykanką, z urodzenia Argentynką, a z zamieszkania Angielką. Zabawne, każde z tych państw zaczyna się na tą samą literę, każde z nich leży na innym kontynencie i w każdym z nich Susan spędziła jakiś kawałek swojego życia. A ja marudzę, że raz musiałam zmienić miejsce zamieszkania.
- Muszę wracać do domu na korki – jęknęłam, poddając się w końcu dziewczynie.
- Raz na jakiś czas możesz się rozerwać.
- To potrwa tylko chwilę – powiedziała po angielsku Susan, co ja przyznam się szczerze, zrozumiałam z lekkim trudem.
Z uśmiechem ruszyłam za dziewczynami, nie przejmując się że w całym tym zakupowym wirze zapomniałam o mojej obietnicy dość wczesnego powrotu.
Jak nie trudno się domyśleć, nasze zakupy potrwały jeszcze dobre dwie godziny, a i tak nie zakończyły się sukcesem, bo Susan nie kupiła sukienki.
Dziewczyny pokazały mi przy okazji Londyn – Big Bena, London Eye i wszystkie inne zabytki, o których do tej pory uczyłam się tylko w szkole. Jechałam też najprawdziwszym londyńskim autobusem!
- Teraz to już naprawdę muszę spadać – uśmiechnęłam się, widząc że dochodzi już 20. – Mam dwa nieodebrane od mamy, na pewno się martwi.
- Jasne, w takim razie do zobaczenia. I dzięki za miły dzień – powiedziała Martyna i przytuliła mnie na pożegnanie. – Trafisz sama?
Znajdowałyśmy się już w naszej dzielnicy, ale zostało mi jeszcze parę ulic do przejścia. Mimo, że było już prawie ciemno, nie bałam się – chodziłam tędy tysiące razy.
- No coś ty. Nie jestem aż taką ofiarą losu – zaśmiałam się i ruszyłam w kierunku domu.
Po drodze postanowiłam zadzwonić i uspokoić mamę, na pewno bardzo się martwi. Wyjęłam telefon i wykonałam połączenie – bezskutecznie. Spróbowałam jeszcze dwa razy, ale za każdym razem włączała się automatyczna sekretarka. Cóż, pewnie są zajęci z Markiem… Ale to już nie moja sprawa.
Nagle poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Była końcówka września, na dworze robiło się już chłodnawo, więc miałam na sobie czarną ramoneskę, a mimo to poczułam czyjś uścisk.
- Wiktoria, poczekaj – usłyszałam za plecami i jak na zawołanie odwróciłam się o 180 stopni.
To był on. Piotr. Co on tu robił? Śledził mnie? Czego ode mnie chce?
W mojej głowie kłębiło się milion pytań, na które nie potrafiłam sama znaleźć odpowiedzi. Postanowiłam zacząć od początku i z trudem wypowiadając jakiekolwiek słowa, zadałam pierwsze pytanie.
- Co ty tu robisz?
- Mieszkam niedaleko. Myślałem, że wiesz… Szedłem właśnie do domu, zobaczyłem cię i pomyślałem że dobrze by było wyjaśnić sobie parę spraw.
- Jakich spraw? – spytałam, widząc zakłopotaną minę Piotrka. W niczym nie przypominał tego pewnego siebie chłopaka, którego kojarzyłam ze szkolnych przerw, imprezy u Martyny i tej… ugh… nieszczęsnej podwózki. Dziś sprawiał wrażenie jakby czymś się denerwował, chciał powiedzieć mi coś ważnego. Byłam cholernie ciekawa, więc ostatnią rzeczą jaka przyszłaby mi teraz na myśl, była ucieczka.
- Po pierwsze chciałem cię przeprosić za wszystko. Zachowałem się jak egoista, dupek i jeszcze jak tam to sobie nazwiesz. Nie powinienem był wtrącać się do twoich spraw i robić sobie z ciebie żartów. Przepraszam. – powiedział i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Nie ma sprawy – odburknęłam, nawet delikatnie się uśmiechając.
Może to trochę śmieszne, ale wiecie co? Miałam ochotę go przytulić. Tak po prostu, po przyjacielsku poklepać go po plecach. Jego ton wyrażający skruchę, głębokie spojrzenie i cichy głos, nijak nie pasowały mi do obrazu Piotra, jakiego zdążyłam poznać.
- Po drugie – kontynuował – muszę ci opowiedzieć pewną historię. Ale może pójdziemy gdzieś w jakieś przyjemniejsze miejsce? Środek ulicy nie jest najlepszym miejscem na zwierzenia.
Przez chwilę się zawahałam. Zbyt dobrze pamiętałam strach, jaki towarzyszył mi kiedy po raz pierwszy zgodziłam się na jego propozycję. Ale dziś było inaczej, prawda? Znałam już go trochę, poza tym był przecież rodziną Martyny.
- Dobrze, co to za miejsce? – spytałam trochę niepewnie.
- Niedaleko stąd płynie rzeka. Chodzę tam zawsze, żeby pomyśleć nad swoim życiem. Nie bój się, nie zrobię ci nic złego.
- Nawet o tym nie pomyślałam. Chodźmy – uśmiechnęłam się i ruszyłam za nim.
Szliśmy wolnym tempem, wlokąc się noga na nogą i cały czas rozmawiając. Po około dwudziestu minutach dotarliśmy na miejsce.
Było tu naprawdę pięknie. Niezbyt szeroka rzeka, meandrowała akurat w miejscu, w którym rosło ogromne drzewo. Zaraz obok jego pnia, grunt zaczynał chylić się ku błękitnej tafli wody, w końcu delikatnie się z nią stykając. Pomimo tego, że słońce już dawno zaszło, było dosyć widno, bo księżyc odbijał się w wodzie, sprawiając wrażenie że przegląda się właśnie w lustrze, sprawdzając czy dobrze wygląda.
Piotr szedł kilka kroków przede mną, ciągnąc mnie za rękę. W końcu usiadł pod wspomnianym drzewem i wciągnął do płuc sporą ilość powietrza.
- Kocham to miejsce. Przypomina mi Polskę – zaczął.
- Jest cudnie. Naprawdę, prawie jak w bajce.
- Romantyczka z ciebie – zaśmiał się.
- Ze mnie? To nie ja przychodzę tu żeby pomyśleć i to nie ja zaciągnęłam cię tu na zwierzenia.
- No dobrze, wygrałaś. Wiesz, czasem nawet taki ktoś jak ja potrzebuje trochę spokoju i odcięcia się od rzeczywistości.
- Myślałam, że trochę inaczej odcinasz się od rzeczywistości – nie mogłam się powstrzymać od wbicia mu szpili.
- Alkohol i dziewczyny to też dobry sposób – wyszczerzył się. – Ale trzeba mieć też azyl, żeby łapać równowagę, bo co za dużo to nie zdrowo.
- Wyjątkowo mówisz całkiem z sensem…
- Swego czasu byłem dosyć inteligentny.
- Nie wątpię. W takim razie o czym chciałeś mi powiedzieć? – spytałam, trochę się niecierpliwiąc. Rozmawiało się naprawdę miło, ale gdzieś z tyłu głowy myślałam o tym, że miałam być w domu już kilka godzin temu. W między czasie wysłałam mamie sms-a że będę trochę później, ale nie otrzymałam wiadomości zwrotnej.
- Pewnie cię to nie zdziwi, ale chciałem powiedzieć ci trochę o Michale. Wydaje mi się, że ostatnio trochę się zbliżyliście.
- To chyba nie twoja sprawa – mruknęłam, próbując wstać.
- Poczekaj – złapał mnie za rękę i przyciągnął z powrotem na ziemię. – Przyjaźniłem się z nim kiedyś. Naprawdę był świetnym gościem, ale popadł w złe towarzystwo. Rozumiesz, alkohol, narkotyki, nocne życie. Też mnie w to wciągnął, ale chociaż z dragami udało mi się skończyć. To nie jest dobry facet dla ciebie. Sypia średnio z kilkoma dziewczynami tygodniowo i nie liczą się dla niego ich uczucia. Jesteś jego kolejną zabawką. Uwierz mi, nie warto się w to pakować!
- A ty taki nie jesteś? – spytałam z ironią. – Nie oceniaj innych, samemu nie będąc idealnym.
- Jestem nieidealny. Jestem cholernie nieidealny. Ale co poradzę, że cię polubiłem i nie chcę, żeby stała ci się krzywda? Jeden z naszych kumpli już się zaćpał. Drugi męczy się z AIDS. Ja wiedziałem kiedy powiedzieć stop, ale Michał tego nie potrafi.
- To może zamiast go oczerniać, powinieneś mu pomóc?
- Zrozum, tu nie chodzi tylko o dragi. Z tego można wyjść, jeśli chcesz i nie jesteś jeszcze w zbyt zaawansowanej fazie uzależnienia. Tu chodzi bardziej o jego charakter. Bardzo się zmienił, niestety na gorsze, a w tym już mu nie pomogę ani ja, ani nikt inny.
W głowie przemknęło mi kilka wspomnień, związanych z Michałem. Jego dziwne wyjścia do toalety, po których wracał trochę nieswój, mała paczuszka, którą chował do plecaka, kiedy był u mnie w domu… Coś na pewno było na rzeczy, nie wiedziałam tylko co. I te jego humory… Raz był wspaniały, dało się z nim porozmawiać, pośmiać. Innym razem był smutny, wręcz opryskliwy. Odcinał się ode mnie na siłę, czasem nie zamieniliśmy ani słowa, a ja myślałam że się na mnie obraził. Ale czy naprawdę było tak źle?
- Nie chcę ci mówić co masz robić – skwitował Piotr, podnosząc się z ziemi – ale tylko ostrzegam. Chcesz szluga?
Prawdziwy Piotr powraca.
- Nie palę. Odprowadzisz mnie? – spytałam, wstając.
- Jasne, pod sam dom!
- Dzięki – mruknęłam i pogrążyłam się w myślach.
- Wiktoria…
- Słucham?
- Ale nie gniewasz się już na mnie, prawda?
- Nie gniewam się – uśmiechnęłam się i przez chwilę się zawahałam. – Nigdy się nie gniewałam.
Sama nie wiedziałam co jest prawdą, a co tylko głupią grą. Jedno jest pewne – nie dajmy się zwariować!
Do domu weszłam około 23. Ku mojemu zaskoczeniu, całe mieszkanie było rozświetlone jak nigdy dotąd. Zdjęłam buty, kurtkę i udałam się do swojego pokoju.
Zdziwiłam się trochę, że mama nie przyszła spytać się gdzie byłam tak długo, skoro jeszcze nie spała. A nie spała, bo było zapalone światło, prawda?
Wyszłam ze swojego pokoju i udałam się do pokoju mamy, żeby wszystko jej wyjaśnić.
Nie było nikogo. Zajrzałam do łazienki i też nic.
Brak żywej duszy w całym mieszkaniu, także na dole u pani Poli i pana Marka.
Wróciłam do kuchni, sama nie wiedząc co o tym myśleć.
Na stole zauważyłam kartkę, napisaną najwidoczniej specjalnie dla mnie.
„Mama zasłabła. Dzwoniłem, ale nie odbierałaś. Pojechaliśmy do szpitala, zostań w domu, niedługo wrócimy – Marek”
Usiadłam zdziwiona na kanapie, nie mogąc złapać oddechu.
Te dzisiejsze zawroty głowy powinny dać mi jasny sygnał, że coś było nie tak.
Cholera jasna. Ale co się stało?
Mam nadzieję, że to nie poważnego.
Nie dajmy się tylko zwariować, na pewno wszystko będzie dobrze!
_____________________________
Z lekkim opóźnieniem dodaję czwarty rozdział. Przepraszam za błędy i za opóźnienie, ale mam masę rzeczy na głowie.
Całuję :*
10 komentarzy=nowy rozdział
Fajnie, że Wiktoria poszła z dziewczynami na zakupy. Mogła z nimi trochę czasu spędzić.
OdpowiedzUsuńMama Wiktorii może się przepracowuje jak tak pracuje do późna. Może po tym zasłabnięciu odpocznie trochę.
Dobrze, że Piotrek powiedział Wiktorii prawdę o Michale. Lepiej, żeby teraz o tym wiedziała.
Czekam na kolejny rozdział, bo jestem ciekawa co dalej.
Życzę weny.
O, jesteś! Świetny rozdział. Może jednak zacznę do końca. Czemu przerwałaś w takim momencie? Musiałaś? Ja chcę już kolejny rozdział. :)
OdpowiedzUsuńWiktoria jest naprawdę fajną postacią. Bardzo ją polubiłam. Dobrze, że wyszła z dziewczynami gdzieś na miasto, ale chyba nie powinna wracać o tak później godzinie, skoro mama ją poprosiła, żeby była wcześniej. A tu takie zaskoczenie, kiedy wraca i nikogo nie ma w domu. Jedynie karteczka. Mam nadzieję, że jej mamie nic nie będzie, że to tylko zwykłe przemęczenie. Pomiędzy powrotem do domu, a zakupami był jeszcze Piotr. No właśnie Piotr. Na początku, zanim zobaczyła kto to, myślałam, że to jakiś zbir, czy coś w tym stylu. Później, kiedy jednak dowiedziała się, że to Piotr, moja wyobraźnia wymyśliła coś innego... gdy przeczytałam, że chce ją wziąć w jakieś miejsce, pokazać jej coś... Bałam się, że chce jej coś zrobić... Ach, ta moja wyobraźnia.
Rozdział naprawdę mi się podobał. Czekam na kolejny notkę z niecierpliwością. Mam nadzieję, że dodasz za niedługo. :)
Pozdrawiam i życzę dużo weny. :)
Zapraszam do siebie: http://ourangelsalwaysfall.blogspot.com/
jakąś godzinę temu trafiłam na twojego bloga i muszę przyznać, że spodobał mi się sposób w jaki piszesz.
OdpowiedzUsuńCo do tego rozdziału.
Wiktoria to dziewczyna, która sprawia wrażenie bardzo sympatycznej. Zmartwiło mnie jednak to, że tak późno wróciła do domu, a przecież wiedziała, że jej mama rano źle się czuła, co z resztą kiepsko ukryła. Mam jednak nadzieję, iż badania nie wykażą niczego poza przemęczeniem.
Piotr na początku mnie przeraził i szczerze mówiąc zaniepokoił mnie fakt, że zabrał Wiktorię nad jezioro. Fajnie jednak, że nawet odprowadził ją do domu. To miłe z jego strony.
Proszę, poinformuj mnie jak coś dodasz oraz zapraszam w wolnej chwili na http://wlasciwy-wybor.blogspot.com/ pozdrawiam
Dopiero dziś natrafiłam na Twojego bloga, więc przygotuj się na kilka uwag :D
OdpowiedzUsuńWiktoria to świetna dziewczyna, jej charakter sprawia, że nie da jej się nie lubić, fajnie, że szybko znalazła przyjaciół, bo zasługuje na wszystko co najlepsze od życia. Mam nadzieję, że z jej mamą wszystko będzie okej, chociaż nie opuszcza mnie przeczucie, że może być chora na coś naprawdę poważnego. No ale, miejmy nadzieję, że to tylko głupie przeczucie :>
Michał na początku sprawiał wrażenie takiego idealnego chłopaka, ale to wrażenie dość szybko zostało zatarte. Piotrek mnie pozytywnie zaskoczył, myślę, że na miejscu Wiktorii byłabym w stanie go polubić. Mam nadzieję, że nie odwali niczego, po czym będę musiała zmienić o nim zdanie hahah :D
Aha, informuj mnie o nowym rozdziale jak tylko go dodasz.
W międzyczasie zapraszam do mnie! :3
http://oh-if-you-could-see-me-now.blogspot.com/
To jest pierwszy rozdział, jaki tu przeczytałam, trafiłam na tego bloga wczoraj. Podoba mi się :). Jest kilka szczegółów, które można uznać za wady, np. "choć" zamiast "chodź" i kilka zbędnych powtórzeń. Jednak, powiem Ci autorko, że widać, że masz wprawę w pisaniu, widać, że masz wizje i potrafisz trzymać pod napięciem. Będę tu częściej ;) !
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
OdpowiedzUsuńJestem nową czytelniczką ale jakoś wcześniej się nie odzywałam :)
Życzę weny :)
Ahh... przepraszam zapomniałam. Wiktoria jest moją imienniczką :) Cieszę się, że wreszcie znalazłam opowiadanie w którym główną bohaterką będzie ,,Wiktoria" :)
OdpowiedzUsuńWiki :)
Sorry za spam
OdpowiedzUsuńmemento-mori-louella-angel.blogspot.com
" - Zastrzel go! - rozległ się głos bruneta. Znajdowaliśmy się w ciemnym zaułku, gdzie leżał skulony, ledwo oddychający człowiek.
- Co? Dlaczego? - W odpowiedzi na moje pytanie, spotkało mnie karcące spojrzenie chłopaka. Niemal niezauważalnie skinęłam głową i odbezpieczyłam pistolet, który trzymałam w ręce.
Wycelowałam w mężczyznę. Chwilę później do moich uszu wdarł się ogłuszający dźwięk wystrzału.
- Jesteś gotowa. - Po raz ostatni usłyszałam głos towarzysza."
Lou to (jak na razie) szesnastolatka, która nie do końca jest człowiekiem. Odkrywa tajemnice związane z mieszkaniem na Ziemi, uczucia jakie goszczą w sercach ludzi. Sama odkrywa przyjaźń i... miłość. Na przeszkodzie do normalnego życia stoi jej jednak przeszłość i... teraźniejszość.
Zapraszam!
*Lou*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDobra, ostatni rozdział przeczytany. Nadrobiłam.
UsuńW czasie czytania przeżyłam małą powtórkę z rozrywki pod tytułem" Skąd jak to kojarzę?"
Zjeżdżam na sam dół, aby skomentować a tu.... dumdedumdeummm. Już to zrobiłam.
Teraz pytanie... czy ja mam rozdwojenie jaźni czy co? Lunatykuje po nocach? Jesz jeszcze jedna opcja no ale nie czas i nie miejcie, aby sie nad tym teraz głowić.
Cały fragment ma swoistą atmosferę, ukazuje emocje towarzyszące głównej bohaterce.
W przypadku tej jak i kilku poprzednik części mogę stwierdzić, iż jestem zadowolona i czekam na rozdział 5 :)
Pozdrawiam, życzę weny i na sam koniec, zapraszam do nas na Prolog i dwa pierwsze rozdziały :)
http://anja-sora.blogspot.com/
świetne opowiadanie. wpadłam tak przypadkiem z nudów i już się nie nudzę :) czekam na kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńzapraszam http://i-am-lost-give-me-your-warm.blogspot.com
pozdrawiam :)